www.nfa.pl/

:: Związek Zawodowy Miernot
Artykuł dodany przez: nfa (2007-05-07 20:22:54)


Zbigniew Rykiel

Związek Zawodowy Miernot


Polskich uniwersytetów grzechy główne

Nie wszystko, co jest nazywane nauką, zasługuje na to miano. Nauka jest bowiem z istoty globalna. Badania, które nie mają wartości poza krajem, w którym były prowadzone, zwykle w ogóle nie mają wartości.



Jeśli ktoś przed czterdziestką nie opublikował książki za granicą i nie ma publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej, jest naukowo bezużyteczny, nie ma więc moralnego prawa domagać się finansowania swej działalności paranaukowej ze środków publicznych. Tyle tylko, że z uprawiania takiej działalności żyją całe instytuty, zwane humorystycznie naukowymi.

Nauka polska lokuje się raczej na peryferiach nauki światowej, nie mając z tą ostatnią żadnego istotnego związku. Jeśli komukolwiek marzył się awans cywilizacyjny, to należałoby naukę polską gruntownie zreformować, aby zwiększyć jej nikłą obecnie efektywność. W tym jednak celu trzeba by mieć najpierw miarę efektywności, do tego są zaś potrzebne jawne dane o wynikach badań prowadzonych za publiczne pieniądze. Dziwnym jednak trafem niesławnej pamięci Komitet Badań Naukowych takich danych nie publikował przez cały okres swego istnienia. Kto wierzy w bajki, może twierdzić, że to czysty przypadek. Dorośli mówią raczej o grupach interesów, korporacjach i monopolach, które dominują nad interesem publicznym i kolidują z dobrem wspólnym.

W obecnym stanie rzeczy w nauce polskiej musi więc być źle, gdyż jest ona zdominowana przez antyrozwojową grupę interesu. Idąc tropem propozycji prof. Andrzeja Zybertowicza z UMK w Toruniu, można zidentyfikować 13 podstawowych zasad działania tej grupy.

Po pierwsze, umoczenie. Na odpowiedzialne stanowiska nie awansuje się osób o nieposzlakowanej uczciwości, na które nie ma żadnych haków, takie osoby mogą bowiem grupie tylko zaszkodzić.

Po drugie, gra na haki. Należy gromadzić haki na przeciwników, sojuszników i współpracowników, ale ich pochopnie nie ujawniać. W niektórych uczelniach wciąga się do tej gry asystentów i studentów.

Po trzecie, mord założycielski. Wspólne przestępstwo, wykroczenie lub przynajmniej zachowanie nieetyczne jest najlepszą metodą uzyskania spójności grupy. Dobrym początkiem jest wspólne picie alkoholu w godzinach i miejscu pracy, podczas gdy umówieni na konsultacje studenci czekają pod drzwiami.

Po czwarte, ciągłość i reprodukcja bezkarności. Opuszczając kluczowe stanowisko, należy zadbać, by następcy nie stanowili zagrożenia dla interesów poprzedników i ich popleczników. Najlepiej zatem otaczać się miernotami, które bez poparcia grupy nie miałyby szans na awans w środowisku konkurencyjnym. A pięknoduchy niech sobie piszą, że miernotom wstęp wzbroniony. Może i wzbroniony, ale nie u nas.

Po piąte, rozprowadzanie. Członków grupy umieszcza się w takich instytucjach lub instancjach, które zapewniają maksymalizację korzyści i minimalizację ryzyka związanego z własną nieuczciwością. A więc nie wszyscy koledzy w jednym miejscu, lecz każdy w innym. Wtedy grupa ma szanse przejęcia kontroli nie nad ogniwem, lecz nad siecią; nie nad instytutem, lecz nad uczelnią.

Po szóste, podczepienie. Nielegalne działania należy włączać w działania prestiżowych instytucji, aby ewentualne rozliczanie afer groziło narażeniem na szwank wizerunku tych instytucji. Zapraszanie ważnych instytucji do współorganizowania konferencji i współfinansowania wydawnictw, a ważnych osób do patronatów honorowych, jest skuteczną metodą osiągania tego celu. Pomachanie kropidłem też nigdy nie zaszkodzi.

Po siódme, buforowanie. Do realizacji ryzykownych przedsięwzięć wyznacza się osoby lub instytucje pośredniczące, które w razie potrzeby mogą wziąć winę na siebie. Mechanizm ten dobrze się sprawdza w systemie podwykonawstwa projektów badawczych; im więcej szczebli podwykonawców, tym łatwiej ukryć naruszenia przepisów finansowych.

Po ósme, lokalizacja odpowiedzialności. Pieniądze idą w górę hierarchii, brudy spływają na dół. Decyzje finansowe podejmuje się na wysokich szczeblach, odpowiedzialność zwala się na maluczkich. Laury zbiera nie instytut, lecz jego dyrektor. Winna niepowodzeniom nie jest instytucja, lecz pan Kazio lub panna Krysia.

Po dziewiąte, karuzela stanowisk. Osobę użyteczną lub niebezpieczną dla grupy przesuwa się na dalszy plan, ale zawsze tak, by mogła czerpać korzyści, np. w postaci synekury. Przewodniczenie radom wydziałów lub instytutów oraz zasiadanie w kolegiach redakcyjnych czasopism są najpowszechniej przyjętą formą realizacji tej zasady.

Po dziesiąte, zarządzanie przez kulturę. W celu uzyskania odpowiednich zachowań członków grupy, instytucji lub środowiska nie trzeba wydawać jednostkowych poleceń, wystarczające jest bowiem wytworzenie odpowiedniej atmosfery, w której wiadomo, co wolno, a czego nie wypada. Powiada się wtedy: wie pan, panie kolego, u nas tak się przyjęło. Jak partia, rektor, dyrekcja (niepotrzebne skreślić) mówi, że nie da, to nie da, a jak mówi, że da, to mówi.

Po jedenaste, wzajemność. Należy odwzajemniać przysługi członkom grupy, nawet jeśli wiąże się to z naruszeniem prawa i zasad moralnych. Przecież wiadomo, że nie doniesie się na kolegę, który publikuje prace swych asystentów pod własnym nazwiskiem albo który lubi egzaminować studentki na swojej daczy. Trzeba być przecież człowiekiem i rozumieć słabostki kolegów z grupy.

Po dwunaste, kooptacja. Skuteczniejsze od walki z przeciwnikiem jest dopuszczenie go do swego grona. Na początek można wysłać delikwenta rozpoznawczo na międzynarodową konferencję na drugim końcu świata. To mu powinno dać do myślenia.


Po trzynaste, odmowa wiedzy. Nie przyjmuje się do wiadomości informacji, które mogą zagrozić dobrej samoocenie. Jeżeli ktoś źle myśli o naszych kompetencjach merytorycznych, tym gorzej dla niego. My przecież jesteśmy świetni.

Działania antyrozwojowej grupy interesu w nauce mają 11 głównych skutków. Pierwszym z nich jest zacieranie się granicy między sferą publiczną a prywatną, czego jednym z rezultatów jest personalizacja krytyki naukowej. Kto krytykuje błędy ortograficzne w podręczniku akademickim, ten atakuje jego autora, instytucję go zatrudniającą, naukę polską i polską rację stanu.

Drugim skutkiem jest deprecjonowanie oficjalnie deklarowanych reguł gry i niepomierny wzrost roli hipokryzji. Nieważne są działania, ważne są frazesy.

Trzecim skutkiem jest instytucjonalizacja nieodpowiedzialności, sprzyjająca przewlekłości i niesprawności działań kontrolnych. Obowiązujących przepisów nie należy traktować poważnie, są one przecież nieżyciowe, a kontrolujący mają tendencję do popadania w chorobę w czasie działań kontrolnych.

Czwartym skutkiem jest hierarchizacja struktur, feudalizacja stosunków oraz marginalizacja i wasalizacja osób i instytucji spoza grupy. Szef ma zawsze rację, zwłaszcza jeśli nie ma autorytetu.

Piątym skutkiem jest powstrzymywanie procesu krążenia elit. Bezruch jest podstawą hierarchii. Aby elity mogły krążyć, musiałyby być elitami merytorycznymi. Elity formalne - z nadania administracyjnego - mogą nimi być tylko w danym miejscu. Krążenie jest dla nich zabójcze.

Szóstym skutkiem jest rozwój klientelizmu, powodującego eliminację ludzi niezależnych. Ci bowiem nie oczekują łask członków grupy, lecz jasnych reguł gry, co niepomiernie zmniejsza rolę układów.

Siódmym skutkiem jest rozwój kultury przemocy, choćby symbolicznej, jako regulatora stosunków społecznych. Każdy powinien znać swoje miejsce w układzie i nie podskakiwać, jeśli zaś próbuje, należy mu wyraźnie wskazać jego miejsce i nicość.

Ósmym skutkiem jest zmniejszanie zasobów kapitału społecznego, a więc zaufania, oraz tworzenie enklaw patologii społecznej. Tworzy się zaufanie do układów, a nie do reguł.

Skutkiem dziewiątym jest zawyżanie kosztów społecznych wejścia do gry konkurencji, a przez to wytłumianie energii społecznej. Po kilkunastu niepowodzeniach mało komu chce się jeszcze walczyć z układami i o to właśnie chodzi.

Skutkiem dziesiątym jest wyłączenie pewnych grup spod zasad konkurencji lub jej marginalizacja. Gospodarka rynkowa jest dobra, ale nasza dziedzina (dyscyplina, jednostka, instytut, uniwersytet, nauka polska) jest specyficzna, powinna więc być traktowana ulgowo.

Jedenastym wreszcie skutkiem jest deformowanie efektywności mechanizmów rynkowej alokacji zasobów. Rynek rynkiem, ale my najlepiej wiemy, co się komu należy. Nie może być przecież tak, by z powodu mechanizmów rynkowych nasi koledzy zostali bez środków finansowania dla swych placówek, środki na badania dostawali zaś jacyś smarkacze, tylko dlatego, że są świetnymi merytorycznie i rozwojowymi indywidualnościami.

Działania antyrozwojowej grupy interesu w nauce są częścią większej całości. Obecna struktura władzy w nauce polskiej, mechanizmy jej funkcjonowania i rozwoju oraz ruchliwości społecznej opierają się na nieznacznie tylko zmodyfikowanych zasadach wprowadzonych w czasach stalinowskich. W przekonaniu o trafności tej diagnozy umacniają mnie dwie okoliczności: po pierwsze, doświadczana od ćwierćwiecza alergiczna reakcja decydentów naukowych na próby dyskusji na ten temat, po drugie zaś takaż ich reakcja na próbę - skądinąd zresztą nieudolną - lustracji środowiska.

Wydaje się oczywiste, że obecnej sytuacji w nauce polskiej nie da się zmienić bez działań radykalnych. Rodzi to pytanie o siły zainteresowane tymi zmianami. Taką siłą jest otóż prorozwojowa grupa interesu. Grupa taka z pewnością istnieje, chociaż dotychczas była raczej grupą w sobie niż dla siebie. Z diagnozy tej wynika więc mało odkrywczy program: Indywidualności wszystkich instytutów, łączcie się! Można też dodać: Nie lękajcie się. Wstańcie z kolan, zbierzcie się i policzcie. Zobaczcie, jaka z was siła. Wy zawsze możecie wyjechać w szeroki świat, a oni niech się martwią, kto będzie pracował na ich emerytury. Dla swej obrony mogą oficjalnie zarejestrować swój - dotychczas nieformalny - Związek Zawodowy Miernot.

Można oczywiście udawać, że Uniwersytetu Zielonogórskiego cała ta historia nie dotyczy. Przygody dr. Marka Trojanowskiego podważają jednak tę błogą pewność, pokazując publiczności, jaki los czeka młodych zdolnych, którzy ośmielą się mieć większy dorobek naukowy od swych przełożonych, co zresztą nie jest trudne.

Zbigniew Rykiel

Tekst opublikowany w:
PULS 5, (105) maj 2007 r

zamieszczony za zgodą autora



adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=398