www.nfa.pl/

:: Mobbing w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie
Artykuł dodany przez: nfa (2007-04-17 22:16:47)

K.M.

Do Redakcji Niezależnego Forum Akademickiego

Mobbing w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie


Chciałabym opowiedzieć o tym, co przeżyłam w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej IGNATIANUM w Krakowie prowadzonej przez Księży Jezuitów będąc studentką tej uczelni. W uczelni tej byłam mobbingowana przez dziekana Wydziału Pedagogicznego księdza A. H. i innych pracowników uczelni w okresie od 4 marca 2006 r. do 11 lipca 2006 r. oraz miałam wiele problemów dotyczących studiowania z ich strony. Z winy dziekana ks. A. H. i innych pracowników uczelni IGNATIANUM ja nie ukończyłam studiów. Z winy w/w osób doznałam rozstroju zdrowia i o mało co nie straciłam życia. Chciałabym również opowiedzieć o tym jak wyglądało studiowanie w uczelni IGNATIANUM, kiedy byłam studentką tej uczelni (z tego co wiem od studentów IGNATIANUM nadal wiele spraw dydaktycznych i organizacyjnych w tej uczelni pozostało bez zmian).
W roku akademickim 2005/2006 byłam studentką IV roku studiów zaocznych licencjackich uczelni IGNATIANUM, a potem także studentką I roku studiów zaocznych uzupełniających magisterskich na kierunku pedagogika. Oto są niektóre wydarzenia, które miały miejsce na terenie uczelni IGNATIANUM w Krakowie w trakcie trwania moich studiów, a szczególnie w okresie od 4 marca 2006 r. do 11 lipca 2006 r. W tej uczelni podejmowałam naukę na studiach zaocznych w latach 2001-2006 (z przerwą). Przychodząc do uczelni wybrałam specjalność pedagogikę społeczno-opiekuńczą. Po przerwie w studiach musiałam iść z rocznikiem, który studiował pedagogikę ogólną i miał z tej specjalności bronić licencjat. Chciałam mimo wszystko zrobić licencjat z pedagogiki społ-opiek dobierając potrzebne przedmioty, ale z powodu złego zorganizowania studiowania systemem ECTS w IGNATIANUM nie udało mi się zdobyć potrzebnych przedmiotów do obrony licencjata z pedagogiki społeczno-opiekuńczej (bo nie pojawiały się systematycznie), musiałam bronić licencjat z pedagogiki ogólnej. Byłam na 3 roku i nadrabiałam przedmioty, aby iść równo z moim rocznikiem. Wypisywałam na podaniu co semestr przedmioty, które chciałam zaliczyć i chodziłam osobiście do dziekana, w celu uzyskania zgody na ich zaliczenie. Na 3 roku zafascynowała mnie pedagogika religijna i katechetyka, z tego powodu zaczęłam dobierać sobie dodatkowe przedmioty z tej specjalności. Na 3 roku złożyłam osobiście podanie do dziekana ks. A. H. w którym zaznaczyłam, że wybieram na studiach dwie specjalności: pedagogikę społeczno-opiekuńczą oraz pedagogikę religijną i katechetykę. Podanie to nie zostało przyjęte przez dziekana, bowiem powiedział on, że jest ono niepotrzebne teraz, bo cały rocznik studiuje pedagogikę ogólną, a to podanie należy złożyć na 4 roku. Z tego powodu nie miałam żadnego papierowego dokumentu stwierdzającego, że jestem studentką także drugiej specjalności - katechetyki. Nadszedł czas, kiedy pomyślałam o praktykach katechetycznych. Dostałam z sekretariatu skierowanie na praktykę katechetyczną podpisane przez dziekana. Zrobiłam 150 godzin praktyki katechetycznej i dostałam zaliczenie praktyki do indeksu. Miałam już także zaliczenie praktyki pedagogicznej (150 godzin) w indeksie. Wynika z tego, że skoro dostałam skierowania na praktykę pedagogiczną, jak i praktykę katechetyczną, jestem studentką dwóch specjalności. Do semestru VII uczyłam się na studiach raczej przeciętnie, w granicach średniej ok.4.0 (mniej lub więcej), bowiem na 1 i 2 roku w tygodniu pracowałam zarobkowo. Kiedy zakończyłam pracę zarobkową znalazł się czas na naukę i w semestrze VII (2005/2006) uzyskałam średnią ocen 4,633 oraz zaliczyłam przedmioty na wysokie oceny i zaliczyłam seminarium licencjackie.

Studiowałam systemem ECTS i miałam już dużo punktów - ponad 250. Pomyślałam, że mogę zrobić trzecią specjalność – pedagogikę resocjalizacyjną, że dam sobie radę z ilością przedmiotów i nauki, z czasem, z wymaganą ilością punktów ECTS, z pracą magisterską, z osiągnięciem wysokich ocen i średniej, itd. Zaplanowałam sobie, że będę dobierać przedmioty potrzebne do wszystkich trzech specjalności ze studiów zaocznych (sobota), studiów dziennych oraz ze studiów zaocznych dla studentów resocjalizacji – za pisemnym pozwoleniem dziekana i z uwzględnieniem opłaty za dodatkowe specjalności. W lutym 2006 r. przyszłam osobiście do dziekana ks. A. H. z podaniem o umożliwienie mi zaliczenia przedmiotów ze studiów dziennych – były to przedmioty ze specjalności katechetyki oraz 3 przedmioty ze specjalności pedagogiki resocjalizacyjnej i uzyskałam pisemną zgodę dziekana (mam ksero podpisanego podania). Tego samego dnia byłam jeszcze raz u dziekana w sprawie studiowania przeze mnie trzeciej specjalności - pedagogiki resocjalizacyjnej. Dziekan A. H. powiedział mi, że na studiach zaocznych „nie trzyma” mnie średnia ze studiów, aby podjąć trzecią specjalność. Dziekan wyraził ustną zgodę na studiowanie trzeciej specjalności, a potem wyraził pisemną zgodę na podaniu dotyczącą studiowania przeze mnie dodatkowej specjalności pedagogiki resocjalizacyjnej. (mam ksero tego podania). Podanie to dotyczy studiowania trzeciej specjalności, bowiem w tym czasie byłam już studentką dwóch specjalności, co twierdzę na podstawie skierowań na praktykę pedagogiczną i katechetyczną. Student, który nie jest studentem danej specjalności nie dostanie wydawanego przez uczelnię skierowania na praktykę z danej specjalności. Dnia 4 marca 2006 roku obroniłam pracę licencjacką i otrzymałam tytuł zawodowy licencjata pedagogiki ogólnej. Kiedy otrzymałam skierowanie na praktykę resocjalizacyjną zaczęłam ją odbywać, a równocześnie uczęszczałam na 3 przedmioty należące do kanonu pedagogiki resocjalizacyjnej. Po obronie powiedziano mi, że mam złożyć w sekretariacie podanie o wybór specjalności na studiach uzupełniających magisterskich. Poszłam do dziekana z podaniem dotyczącym wyboru trzech specjalności: pedagogiki społeczno-opiekuńczej, pedagogiki religijnej i katechetyki oraz pedagogiki resocjalizacyjnej. Podanie to nie zostało przyjęte przez dziekana A. H. (zostało mi oddane, bez żadnego podpisu dziekana, czy wyraża zgodę czy nie wyraża). Zostało mi zakomunikowane przez dziekana, że nie mogę studiować trzech specjalności, bowiem moja średnia ze studiów licencjackich nie wynosi 4,5 a regulamin studiów (wersja elektroniczna, pkt. 13) zakłada, że taką średnią student musi mieć żeby mógł studiować trzecią specjalność i że mogę wybrać tylko dwie specjalności (ale wcześniej nie było o tym w ogóle mowy – nie wiedziałam o tym, że z powodu średniej ze studiów licencjackich nie mogę studiować trzech specjalności naraz, bowiem w regulaminie wydrukowanym w informatorze akademickim „dla mojego roku” (wersja książkowa) w punkcie 13 nic nie jest napisane o średniej 4,5, którą student musi posiadać, żeby mógł studiować trzecią specjalność).

Okazało się, że w uczelni IGNATIANUM funkcjonują dwie odmienne od siebie wersje regulaminu (wersja w informatorze – wersja książkowa oraz wersja na stronie internetowej uczelni – wersja elektroniczna). Na wcześniejszej rozmowie z dziekanem zostało mi zakomunikowane, że średnia ze studiów licencjackich mnie „nie trzyma” i że mogę studiować trzecią specjalność - wtedy to dostałam ustną i pisemną zgodę na studiowanie dodatkowej (trzeciej) specjalności. Natomiast na następnej rozmowie z dziekanem dowiedziałam się o punkcie 13 wersji elektronicznej regulaminu – o średniej 4,5.] Było mi trudno wybrać, które specjalności studiować, bo studiowałam wszystkie trzy, z dwóch miałam zrobione praktyki, z trzeciej byłam w trakcie jej robienia, bo chciałam studiować wszystkie trzy, bo chciałam się bardziej rozwijać. Trudno było mi się zdecydować, którą wybrać specjalność. W ostateczności wybrałam pedagogikę społ-opiek oraz katechetykę. Jednak nadal chciałam studiować trzecią specjalność, którą była pedagogika resocjalizacyjna. Byłam kilkakrotnie w dziekanacie prosząc dziekana o wyrażenie zgody na studiowanie przeze mnie trzeciej specjalności (którą tak naprawdę wcześniej otrzymałam od dziekana, a która potem przez niego została mi odebrana). Ale dziekan zasłaniał się punktem 13 regulaminu wersji elektronicznej (który w dniu, kiedy dostałam zgodę na dodatkową specjalność – pedagogikę resocjalizacyjną, ani razu nie zaistniał podczas rozmowy) i odmawiał mi wyrażenia tej zgody. Nadal realizowałam praktykę resocjalizacyjną (mając nadzieję, że zmieni dziekan zdanie), bo powiedział mi podczas jednej mojej wizyty w dziekanacie, że zależy mu na moim rozwoju. Ale słowa dziekana A. H. to były słowa rzucane na wiatr, słowa bez pokrycia, bowiem kiedy chciałam się dowiedzieć się o ostatecznej decyzji dziekana i złożyłam podanie o umożliwienie studiowania przeze mnie tej trzeciej specjalności, otrzymałam odpowiedź negatywną. Decyzja ta uniemożliwiała mi studiowanie pedagogiki resocjalizacyjnej i nie pozwalała mi studiować 3 przedmiotów z kanonu pedagogiki resocjalizacyjnej, które już studiowałam, na które już chodziłam. W związku z tym, musiałam napisać podanie z prośbą o wykreślenie tych przedmiotów z karty egzaminacyjnej, bo uczęszczanie na te przedmioty byłoby „nielegalne” z powodu braku zgody dziekana na studiowanie pedagogiki resocjalizacyjnej, a wpis na karcie egzaminacyjnej musiał być zmieniony – musiał być adekwatny do rzeczywistej sytuacji, chociaż chciałam chodzić nadal na te przedmioty. Dziekan wyraził zgodę na wykreślenie. Chciałam nadal chodzić na te przedmioty i je zaliczyć, więc poszłam do dziekana z podaniem i prośbą o pozwolenie mi chodzenia na chociaż dwa z trzech przedmiotów, bo mnie bardzo fascynowały (miałam potem z nich bdb). Dostałam zgodę i „wróciłam” na te przedmioty (mogłam „legalnie” na nie uczęszczać), a te przedmioty miały być potraktowane w indeksie jako przedmioty opcjonalne. Jednak nadal cierpiałam, bo chciałam się bardziej rozwijać, a brak zgody dziekana na studiowanie trzeciej specjalności pedagogiki resocjalizacyjnej, uniemożliwiał mi to. Chciałam się bardziej rozwijać, ale zabroniono mi tego w katolickiej uczelni IGNATIANUM. Dostałam pozwolenie od dziekana ks. A. H. na studiowanie przeze mnie trzeciej specjalności, a potem dziekan „odebrał” mi to pozwolenie (mimo, że podjęłam wysiłek realizowania praktyki resocjalizacyjnej i zaliczania 3 przedmiotów należących do kanonu pedagogiki resocjalizacyjnej). To zastanawiające jest, że można podejmować decyzję dotyczące studenta nie zastanawiając się o konsekwencjach jakie będą dla studenta. „Nie wydziera się z ust dziecka cukierka, którego zaczęło już ono smakować, a który się mu wcześniej dało.”

Następne wydarzenie, które chce przedstawić to obrona mojej pracy licencjackiej. Obrona ta miała miejsce dnia 4 marca 2006 r. Skład Komisji Egzaminacyjnej był następujący: Przewodniczący Komisji – dziekan ks. A. H., promotor – ks. S. C. SJ. oraz recenzent – pani A. G. (wykładająca przedmiot „biomedyczne podstawy rozwoju i wychowania” – osoba świecka, niekompetentna w obszarach teologii, pedagogiki religijnej, katechetyki, mistyki, a ja napisałam pracę licencjacką, która była związana z tymi obszarami, bowiem była to praca na temat działalności (i życia) jednego ze Świętych. Na obronie „dostałam” trzy pytania: 1 pytanie – od promotora dotyczące pracy, 2 pytanie (które zawierało w sobie wiele pytań)– od recenzenta dotyczące tylko kwestii metodologicznej mojej pracy, 3 pytanie – od Przewodniczącego Komisji dotyczące tezy pt. „Wydarzenie Jezusa Chrystusa fundamentem kształtowania nowego człowieka”. Na pytanie od promotora wypowiedziałam się w kilku zdaniach; pytanie od recenzenta to był dla mnie szok – recenzent pytał mnie na temat pracy jedynie od strony metodologicznej, której ja nie miałam uwzględnionej z winy promotora mojej pracy! Na pytanie Przewodniczącego Komisji niewiele wypowiedziałam się, bo nie miałam wiele wiadomości na temat zawarty w tej tezie (przygotowując się do obrony przeglądnęłam swoje notatki – nie było takiego tematu, pożyczyłam notatki studentki V roku otrzymującej stypendium naukowe – również wiadomości na ten temat nie znalazłam – wygląda na to, że zagadnienia dotyczące tej tezy nie zostały zrealizowane przez wykładowców uczelni IGNATIANUM). Odpowiadałam na obronie pracy licencjackiej z materiału, który nie został „przerobiony” na studiach i zostałam z niego oceniona! [Ale to nie wszystko. Pewnego razu, jeszcze przed obroną, ja i dwie studentki piszące pracę u naszego promotora ks. S. C. rozmawiałyśmy na temat tez z nim i mówiłyśmy, że nie znamy treści kilku tez i nie wiemy, co powiedzieć na ich temat, jeśli zostaną zadane na obronie, bo nie przerabiałyśmy ich na studiach. Wśród tych tez była teza: „Wydarzenie Jezusa Chrystusa fundamentem kształtowania nowego człowieka”. Pytałyśmy o nią ks. S. C., ale ten zapytał nas, czy nie przerabialiśmy tego na studiach. Odpowiedziałyśmy że nie, a ks. S. C. milczał zamiast mówić o Bogu. Mówiąc jaśniej, na katolickiej uczelni nie został przerobiony materiał dotyczący tezy: „Wydarzenie Jezusa Chrystusa fundamentem kształtowania nowego człowieka”, a kiedy studenci chcieli się dowiedzieć czegoś więcej o tym zagadnieniu od księdza jezuity, ten nie udzielił im informacji. Wracając do mojej obrony promotor mojej pracy ks. S. C. okazał się niekompetentny, praca z jego winy nie została poprawnie zredagowana, ja nie mogłam się pozytywnie wybronić w odpowiedzi na pytanie recenzenta (bo dotyczyło ono strony metodologicznej pracy, która przez promotora nie była uwzględniana podczas redagowania mojej pracy), a żadnego pytania dotyczącego treści pracy od recenzenta nie dostałam, co doprowadziło do bardzo niemiłych skutków na obronie, ciągnących się aż do czasu mojej rezygnacji ze studiów, a dla mnie ciągnących się aż po dzisiejszy dzień. [Zastanawiające jest to, że osoba niekompetentna z zakresu treści zawartych w pracy, związanych z teologią i katechetyką, została wyznaczona przez dziekana A. H. do recenzowania pracy nie związanej tematycznie z jej kompetencjami, wykształceniem. Zastanawiam się, jak można dobrze/właściwie (nie krzywdząc autora pracy) zrecenzować pracę, jeśli nie jest się „fachowcem” w dziedzinie tematyki pracy. Uważam, że kwestie metodologiczne pracy licencjackiej są ważne, ale treść pracy licencjackiej jest również ważna.]

Moją pracę licencjacką pisałam przez 3 semestry, czyli przez 1,5 roku. Zastanawiające jest to, że promotor nie uwzględnił w mojej pracy części metodologicznej oraz to, że na seminarium licencjackim podczas redagowania pracy takie kwestie nie zostały podjęte, nie „wyszły”. Konspekt mojej pracy licencjackiej został zaakceptowany przez promotora mojej pracy ks S. C. (został podpisany) i został zatwierdzony przez Radę Wydziału Pedagogicznego, której Przewodniczącym był dziekan A. H.; poszczególne rozdziały pracy uzyskiwały akceptację promotora ks. S. C.; cała moja praca licencjacka została zaakceptowana przez promotora (na podaniu do dziekana w sprawie wyznaczenia recenzenta widnieje podpis promotora ks. S. C.), a ja na obronie pracy licencjackiej, której Przewodniczącym był dziekan A. H., dowiedziałam się, że praca nie jest poprawnie zredagowana i o mało co nie obroniłam się z winy pracowników uczelni IGNATIANUM. W dodatku promotor mojej pracy okazał się niekompetentny, bo nie uwzględnił w pracy części metodologicznej; został mi wyznaczony recenzent, który był niekompetentny z dziedziny tematyki mojej pracy; odpowiadałam na pytanie dotyczące treści tezy z materiału nieprzerobionego na studiach przez pracowników uczelni; recenzent pytał mnie tylko z kwestii metodologicznych nieuwzględnionych w pracy z winy promotora mojej pracy; zostałam oceniona na obronie, a konsekwencje „tego wszystkiego” tylko ja poniosłam. Co więcej – zastanawiające są postępowanie Członków Komisji Egzaminacyjnej i atmosfera towarzysząca obronie. Recenzent oskarżał mnie, Przewodniczący Komisji złościł się na mnie, Promotor milczał ze spuszczoną głową zamiast „ratować mi skórę” przyznając się do swojego błędu. Na obronie pracy licencjackiej musiałam znosić złośliwe zachowanie Przewodniczącego Komisji dziekana A. H. i wysłuchiwać jego „komentarzy” typu: w pracy doktorskiej będzie sobie pani pisać co chce, a nie w pracy licencjackiej; że mogłam się nauczyć…itp. [Tak się składa, że uczyłam się pisania pracy licencjackiej od niekompetentnego promotora, więc dobrze jej nie napisałam.] Osoby należące do Komisji Egzaminacyjnej nie wzięły pod uwagę tego, jakie konsekwencje ich postępowania będę dla mnie, kiedy przeprowadzały egzamin licencjacki , kiedy Recenzent „brukał” moją pracę licencjacką, kiedy Przewodniczący Komisji „brukał” mnie, kiedy Promotor milcząc pozwalał na zbrukanie i mojej pracy licencjackiej i mnie. Zamiast cieszyć się po obronie, tak jak inni obronieni studenci, opuściłam uczelnie zapłakana. W takim stanie mogło mi się coś stać na ulicy – np. samochód mógł mnie przejechać. Byłam na obronie pracy licencjackiej, której Przewodniczącym był dziekan ksiądz A. H. Po obronie wybiegłam z uczelni zapłakana, a potem przez kilka godzin bolały mnie głowa i brzuch i wymiotowałam.

Nie zostały podjęte żadne kroki, aby zrekompensować mi to, co się zdarzyło na obronie, mimo, że dziekan ks. A. H. i prorektor ks. Z. M. wiedzieli o tym, że niesłuszne poniosłam konsekwencje na obronie, bo osobiście im to wyjaśniłam. Uczelnia IGNATIANUM to stosunkowo niewielka uczelnia zarówno pod względem liczebnym, jak i terytorialnym (uczelnia ta jest połączona z Kolegium Jezuitów, a Kolegium Jezuitów połączone jest z Bazyliką Najświętszego Serca Jezusowego – wszystkie budynki należące do Księży Jezuitów i znajdujące się przy ul. Kopernika w Krakowie można obejść pieszo w przysłowiowe 3 minuty). Wykładowcy i studenci często nawet kilkakrotnie w ciągu dnia mijają się na korytarzach uczelni. Od czasu obrony (marca) do lipca było wiele okazji (możliwości). Ale nikt nie zrekompensował mi mojej krzywdy. Twierdzę to na podstawie tego, że w stosunku do mnie nic pozytywnego się nie zdarzyło. Po obronie pracy licencjackiej, od marca do lipca 2006 r., na terenie uczelni kilkakrotnie przechodził obok mnie ks. S. C. SJ– promotor mojej pracy licencjackiej. Ale nigdy nie usłyszałam od niego słów w stylu: „przepraszam”, „przykro mi”, itp. A przecież to właśnie ja zostałam najbardziej skrzywdzona, to ja poniosłam największą stratę. Okazuje się, że płaciłam czesne za naukę i płaciłam również za seminarium licencjackie, na którym powinnam być nauczona jak poprawnie pisze się pracę licencjacką, ale moje pieniądze zostały „rzucone w błoto”. Zapłaciłam również za egzamin licencjacki – na którym o mało co nie obroniłam się z winy pracowników uczelni i na którym członkowie Komisji Egzaminacyjnej zbrukali mnie i moją prace licencjacką oraz doprowadzili do mojej krzywdy (po obronie byłam w szoku, miałam problemy zdrowotne i koszmary dotyczące obrony). [Kilka miesięcy po obronie „przypomniał” mi się koszmar mojej obrony licencjackiej, a byłam wtedy w mieście i wpadłam na maskę samochodu – dobrze, że było dużo samochodów i kierowca jechał bardzo powoli, bo teraz nie mogłabym pisać tego listu do Redakcji NFA.] Zwracałam się po pomoc do pracowników uczelni IGNATIANUM, ale osoby, do których poszłam po pomoc, trzymały stronę „swoich” (pracowników uczelni), którzy krzywdzili mnie, a nie zrobili niczego, aby nie działa mi się dalsza krzywda. W uczelni IGNATIANUM nie miałam się do kogo zwrócić o pomoc, gdy byłam w potrzebie, bo gdy zwracałam się po pomoc do kogokolwiek, nie otrzymywałam jej. Gdy poszłam po pomoc do prorektora uczelni ks. Z. M., ten trzymał stronę kolegi dziekana ks. A. H. (który krzywdził studenta - mnie) i nie zrobił niczego aby zapobiec dalszej mojej krzywdzie. [Co więcej prorektor ks. Z. M. zastraszył mnie co do obronienia pracy magisterskiej na mojej przyszłej obronie w przyszłości.] Poszłam po pomoc do prorektora uczelni w której studiowałam – z problemami, które wynikły na terenie uczelni - których źródłem było postępowanie pracowników uczelni – i nie uzyskałam pomocy. Ks. Z. M. „umył ręce” mówiąc: „ja nic w tej sprawie nie mogę zrobić”. Również nie uzyskałam pomocy od „swojego” dziekana ks. A. H. kiedy byłam w potrzebie (kiedy prosiłam go o wiele spraw), a także nie doczekałam się naprawienia krzywdy, którą mi wyrządzono w związku z obroną pracy licencjackiej (mimo, że wyjaśniłam ks. A. H., że z winy niekompetencji promotora mojej pracy nie została ona poprawnie zredagowana, a ja poniosłam niesłuszne konsekwencje za to na obronie). A kiedy miałam poważne problemy, które stały się już problemami rodzinnymi i uniemożliwiały mi naukę na egzaminy, które zagrażały nie tylko mojemu zdrowiu, ale również mojemu życiu, otrzymałam odmowną decyzję dziekana ks. A. H. co do przeniesienia terminu egzaminu na inny termin (podanie pisemne z dn. 20.05.2006 r.). Odmówiono mi przeniesienia terminu egzaminu i odmówiono mi pomocy mimo tego, że powiedziałam, że mam poważne problemy ze zdrowiem, z powodu postępowania pracowników uczelni i dziekana, i mimo tego, że stan mojego zdrowia był już bardzo zły i niepokojący (walczyłam codziennie o swoje życie, bo myśli o śmierci nie odstępowały ode mnie, a załamanie jakie przeżywałam z powodu tego co stało się i dzieje się na terenie uczelni Ignatianum coraz bardziej zagrażało mojemu życiu). W tym dniu – 20.05.2006 r. - ks. A. H. dowiedział się ode mnie o tym, że mam wiele problemów: problemy na uczelni, problemy z powodu postępowania pracowników uczelni, problemy ze zdrowiem, problemy z nauką i zaliczaniem egzaminów, ale nie udzielił mi on żadnej pomocy. Byłam po pomoc u „swojego” dziekana, ale on mi jej odmówił. Można było uratować moje studia….. Ale dziekanowi ks. A. H. na uratowaniu studiów „swojego” studenta nie zależało. Zastanawiająca jest odmowna postawa ks. A. H. względem studenta, który ma tak poważne problemy.

Również nie otrzymałam pomocy ze strony ks. J. N. – wykładowcy, który zajmuje się także mobbingiem (u którego po pomoc byłam 2 razy w okresie od marca do lipca 2006 r.) mimo, że powiedziałam o tym, jak postąpili i postępują wobec mnie pracownicy uczelni IGNATIANUM. Ks. J. N. trzymał stronę „swoich” (tzn. pracowników uczelni i innych księży jezuitów) zamiast mi pomóc i zrobić „coś”, aby dalej mi się nie działa krzywda na uczelni, aby dalej mnie nie mobbingowana. No i oczywiście wielu wykładowców w/w uczelni nie zrobiło niczego, aby zapobiec dalszej mojej krzywdzie oraz aby pomóc mi gdy byłam w potrzebie. Miałam także wiele problemów przy załatwianiu spraw studenckich. Do sekretariatu cztery razy chodziłam po wydanie mi indeksu na studia magisterskie uzupełniające, bo odsyłano mnie mówiąc żeby przyjść jutro, albo w czwartek itd. (Wiele moich koleżanek już miało wydany taki indeks, a ja nie). [W indeksie moim widnieje data wydania: 16 lutego 2006 r., a ja 18 maja 2006 r. jeszcze nie miałam wydanego do ręki indeksu.] Dnia 18 maja pofatygowałam się specjalnie po indeks do sekretariatu na uczelnię (bo w czwartki nie miałam zajęć), bo nazajutrz 19 maja na ćwiczeniach z „metodyki pracy resocjalizacyjnej” wykładowca ks. K. B. miał dawać wpisy. Ale panie z sekretariatu studiów zaocznych nie wydały mi indeksu. W piątek 19 maja rano poszłam prosić o indeks panie z sekretariatu, mówiąc im, że mam tego dnia zaliczenie. Ale panie sekretarki nie wydały mi indeksu, a jedynie kartę egzaminacyjną. Tego dnia – 19 maja nie dostałam zaliczenia od ks. K. B., bo nie miałam indeksu, a ksiądz ten kazał mi umówić się z nim na zaliczenie, kiedy będę miała indeks. Dopiero w poniedziałek 22 maja panie sekretarki wydały mi indeks, a ja musiałam dzwonić do Kolegium Jezuitów i prosić ks. K. B., aby przyszedł mi dać wpis w indeks i na kartę oraz musiałam czekać kilka godzin na wyznaczoną przez niego godzinę wpisu. Miałam także problemy w sali komputerowej, gdzie mnie pani pracująca tam pilnowała. Miałam problemy różne z wykładowcami. Miałam także problem z siostrą zakonną M. S. OSU – prosiłam ją o ustalenie terminu egzaminu z „katechezy w okresie adolescencji” (na który uczęszczałam na studiach dziennych) w sesji poprawkowej we wrześniu (który to termin przysługuje mi zgodnie z regulaminem studiów), bo w I terminie nie mogłam podchodzić z powodu poważnych problemów, które zaistniały w moim życiu (które zaczęły już zagrażać mojemu życiu). Chciałam ten egzamin we wrześniu zdawać z konsekwencjami II terminu (z takimi konsekwencjami jak przy egzaminie poprawkowym – jeśli nie zdam, to pójdę na egzamin komisyjny), ale s. M. S. odmówiła mi podania/ustalenia daty terminu egzaminu we wrześniu, mówiąc żebym do niej zadzwoniła pod koniec wakacji i się z nią umówiła lub wtedy umówiła się w jej domu. M. S. OSU nie ustaliła mi daty II terminu egzaminu, a II termin tego egzaminu nie był również podany w harmonogramie egzaminów w gablotce w uczelni ani na stronie internetowej, ani nigdzie indziej, bo nie został w ogóle ustalony. Zastanawiające jest, dlaczego student ma się umawiać na egzamin z wykładowcą poza terenem uczelni w której student studiuje? Przecież ja studiowałam na terenie uczelni IGNATIANUM, to na terenie tej uczelni powinien być ustalony termin egzaminu, a nie w prywatnym domu wykładowcy.

W semestrze letnim roku akademickiego 2005/2006 uczęszczałam na zajęcia w uczelni IGNATIANUM cztery razy w tygodniu (poniedziałek, wtorek, piątek – zajęcia po kilka godzin, sobota – zajęcia w całym dniu). Wynika z tego, że dużo czasu spędzałam w w/w uczelni każdego tygodnia. Nie było ani jednego dnia od 4 marca 2006 r. do 11 lipca 2006 r., (a miałam zajęcia 4 dni w tygodniu), gdy będąc na terenie uczelni IGNATIANUM nie płakałabym z powodu tego co zdarzyło się i dzieje się względem mnie od strony pracowników uczelni IGNATIANUM, z powodu postępowania pracowników w/w uczelni względem mnie. Płakałam na korytarzach, schodach, w salach i innych pomieszczeniach uczelni. Zastanawiające jest gdzie byli ci, którzy się przyczynili do tego? Gdzie byli? Zastanawiające jest, gdzie byli księża jezuici i inni pracownicy uczelni, kiedy chodziłam zapłakana po uczelni z powodu tego co zdarzyło się i dzieje się w stosunku do mnie na terenie uczelni IGNATIANUM, kiedy moje łzy padały na korytarze, schody i ławki uczelni? Gdzie byli? Byli tam gdzie i ja byłam – w uczelni – byliśmy pod jednym dachem. A gdzie byli inni pracownicy uczelni, kiedy potrzebowałam pomocy, kiedy byłam prawie „wykończona” postępowaniem pracowników uczelni? Nie widzieli tego, nie wiedzieli o tym? Skądże! Wielu z nich przechodziło obok mnie obojętnie – patrząc i odchodząc i nie udzielając mi pomocy (pani K. J., pani B. A., pan A. G., panie sekretarki studiów zaocznych, pani z pracowni internetowej, kilku księży jezuitów i inni) lub wyśmiewając mnie (pan A. G.). Miałam 9 przedmiotów przez cały semestr – W lub ĆW (+ 1 przedmiot, na który z braku zgody dziekana nie uczęszczałam do końca + 1 przedmiot do uzupełnienia godzin), na które uczęszczałam w semestrze letnim 2005/2006, na których wykładowcy-pedagodzy (profesjonalnie przygotowani do udzielania fachowej pomocy osobom w trudnych sytuacjach i w złym stanie emocjonalnym) mięli możliwość/okazję zauważyć/zaobserwować, że ze mną coś złego się dzieje (bowiem „każde samobójstwo jest sygnalizowane”, a ja w tym czasie codziennie walczyłam z myślami suicydalnymi), ale żaden z tych wykładowców nie podszedł do mnie i nie zapytał się mnie, co się dzieje ani nie zaoferował mi pomocy. A pomiędzy wykładami, po nich oraz przed nimi, spędzałam czas na korytarzach, schodach lub w innych pomieszczeniach uczelni IGNATIANUM, na terenie której każdego dnia w okresie od 4 marca 2006 płakałam z powodu tego, jak postępują wobec mnie pracownicy uczelni, zmagałam się z problemami zdrowotnymi i myślami o śmierci - walczyłam o życie, borykałam się z problemami uczelnianymi jakie miałam z powodu mobbingowania mnie przez pracowników uczelni i jakie miałam studiując systemem ECTS źle zorganizowanym w tej uczelni. Miałam problemy zdrowotne, które zagrażały mojemu życiu, ale NIKT z pracowników uczelni IGNATIANUM mi nie pomógł.

Wielu z pracowników uczelni na moje słowne powitanie celowo nie odpowiadało mi (dziekan ks. A. H., pani K. J., pani A. K. i inni). Kierownik sekretariatu studiów zaocznych pani M. B. wyrzuciła mnie z sekretariatu na godzinach przyjęć studentów. Dziekan A. H. na godzinach przyjęć studentów oznajmił mi, kiedy weszłam do dziekanatu, że on jest zajęty (a wcześniej przyjmował studentów będących w kolejce przede mną), a wcześniej nie podał tej informacji przy drzwiach, ani na stronie internetowej, ani nigdzie indziej), a pani prodziekan Wydziału Pedagogicznego A. B. będąca w tym czasie razem z dziekanem w dziekanacie, wyrzuciła mnie. Iluż pedagogów (świeckich wykładowców) i księży jezuitów przechodziło obok mnie nie udzielając mi żadnej pomocy (wielu z nich przecież doprowadziło do moich łez). Na wykładach prowadzonych przez księży jezuitów słyszałam słowa „nawołujące” do pomocy bliźnim, do troski o nich itd.; na wykładach prowadzonych przez świeckich wykładowców słyszałam o zadaniach pedagoga, o pomocy potrzebującemu itd. To, co wykładali księża jezuici i świeccy wykładowcy – pedagodzy nie znalazło odzwierciedlenia w stosunku do mnie w ostatnich miesiącach mojego pobytu w uczelni IGNATIANUM, a treści, które były postulowane na wykładach nie zostały zrealizowane przez wykładowców w stosunku do mnie – studenta/bliźniego w semestrze letnim 2005/2006. Gdyby zostały zrealizowane nie doszłoby do mojej tragedii; nie zniszczono by tego, na co ja pracowałam przez wiele miesięcy i na co pracowały osoby, które pomagały mi w studiowaniu (rodzina, opiekunowie praktyk w placówkach i inni); nie doszłoby do zszargania mojego zdrowia; do mojej rezygnacji ze studiów z powodu tego, że nie wytrzymywałam dalszego gnębienia mnie przez pracowników uczelni. To, o czym mówiono na wykładach nie pokryło się z tym, co robiono względem mnie w tym okresie na terenie uczelni IGNATIANUM. Doświadczyłam tego „na własnej skórze” – kiedy to pracownicy uczelni wyrządzili mi krzywdę psychiczną i materialną, kiedy nie udzielili mi pomocy w „sytuacji kryzysowej” (pomimo tego, że o tę pomoc prosiłam), kiedy nie naprawili wyrządzonej mi krzywdy.
Problemy, które wystąpiły na terenie uczelni IGNATIANUM z powodu postępowania pracowników tej uczelni, takie jak: przykra obrona licencjacka, brak zgody dziekana na studiowanie przeze mnie trzeciej specjalności (którą już zaczęłam studiować), problemy z wykładowcami, zwłaszcza mobbingowanie i poniżanie mnie przez pracowników uczelni „zrobiły swoje”. Zaczęło się od załamania, potem coraz większe problemy ze zdrowiem, a następnie pojawiły się myśli o śmierci. Było ze mną „źle”. Potrzebowałam pomocy. Ale nikt z pracowników uczelni IGNATIANUM tej pomocy mi nie zaoferował. Ale nikt z Księży Jezuitów tej pomocy mi nie zaoferował. Myśli o śmierci codziennie „nie dawały mi spokoju” (zwłaszcza kiedy przebywałam na terenie w/w uczelni – 4 razy w tygodniu). Nie wytrzymywałam tego, jak postępują wobec mnie pracownicy uczelni IGNATIANUM. Chciałam, żeby się ten koszmar skończył. „Widziałam” dwa sposoby na skończenie tego koszmaru: rezygnację ze studiów w IGNATIANUM (i stratę tego, na co pracowałam przez wiele miesięcy) albo śmierć (czyli stratę życia), a czasami było tak źle, że „widziałam” tylko jedno wyjście na skończenie ignatiańskiego koszmaru – sposób drugi. Walczyłam o życie, a w tej walce nikt z pracowników uczelni IGNATIANUM mi nie pomagał. A zamiast pomocy z ich strony nadal nie ustawał mobbing i „robiono” mi problemy w studiowaniu. Pracownicy uczelni pedagogicznej i katolickiej IGNATIANUM – PEDAGODZY – doprowadzili do takiej sytuacji, w której musiałam zrezygnować ze studiów, bo pozostanie nadal w uczelni groziło w rezultacie moją śmiercią. Nie mogłam dalej kontynuować nauki z powodu postępowania pracowników uczelni IGNATIANUM oraz wrogiej atmosfery stworzonej przez w/w pracowników względem mnie, co spowodowało naruszenie mojego zdrowia, moją rezygnację ze studiów, uniemożliwiło mi mój większy rozwój, a tym samym uniemożliwiło mi zdobycie wykształcenia wyższego magisterskiego, uniemożliwiło mi zdanie wszystkich egzaminów, a przez to zdobycie stypendium naukowego (które mogłam zdobyć, bo w semestrze zimowym miałam średnią 4,633).

Mobbingowanie mnie przez pracowników uczelni odbiło się na moim zdrowiu: nie spałam po nocach, koszmary senne dotyczące tej uczelni budziły mnie w nocy, miałam częste bóle głowy i brzucha, wymiotowałam, znacznie utraciłam wagę i inne. W tej uczelni musiałam w ostatnich miesiącach studiowania znosić mobbingowanie, upokorzenia, poniżenia ze strony niektórych pracowników uczelni. W okresie od marca do lipca 2006 r. żyłam w strachu. Bałam się przychodzić na wykłady do uczelni IGNATIANUM, bałam się chodzić po korytarzach tej uczelni, aby znowu mi się nie „dostało” od pracowników uczelni. Po rozmowie w rektoracie z prorektorem uczelni ks. Z. M. bałam się podchodzić do obrony pracy magisterskiej (którą w przyszłości miałam bronić), bo moja przyszła praca magisterska na obronie byłaby odrzucona. Ks. Z. M. zastraszył mnie tym, że nie obronię pracy magisterskiej. I zastraszył mnie tak bardzo, że bałam się o swoją „przyszłość” w uczelni IGNATIANUM, o to że kiedyś napiszę pracę, pójdę na obronę i dowiem się że praca zostaje odrzucona. Byłam tak zastraszona przez prorektora ks. Z. M., że ze strachu przed przyszłą obroną pracy magisterskiej płakałam. Bałam się również pójścia na obronę pracy magisterskiej z tego powodu, że na obronie jako przewodniczący komisji egzaminacyjnej byłby albo dziekan - ks. A. H. albo prorektor – ks. Z. M., albo prodziekan – pani A. B., którzy w ostatnich miesiącach mojego studiowania w Ignatianum mobbingowali mnie. Od marca do lipca 2006 r. żyłam w strachu - budziłam się w nocy i nie spałam, bo bałam się iść na uczelnię IGNATIANUM, bo w jej murach albo zostawało się wyrzuconym, albo zastraszonym, albo wyśmianym, albo upokarzanym i lekceważonym albo mobbingowanym, albo dręczonym, albo poniżanym, albo miało się wiele problemów i trudności ze strony wykładowców dotyczących studiowania.
Kiedy studiowałam w uczelni IGNATIANUM, doświadczyłam na „własnej skórze”, że tam nie było niczego, co by mi dawało poczucie bezpieczeństwa. Bowiem regulamin uczelni „nie gwarantował” spokojnego życia studenckiego i spokojnej nauki w uczelni, bo były dwie wersje regulaminu różniące się od siebie. Zgody, zdania, obietnice, pisma dziekana A. H. też tego „nie gwarantowały”, bo dziekan zmieniał je sobie kiedy chciał i jak chciał, robił sobie co chciał i jak chciał, bo miał „władzę” na wydziale i miał do dyspozycji dwie wersje regulaminu, wiec jak mu pasowało, tak z nich korzystał (wyrządzając krzywdę studentowi – mnie). Były osoby na różnych „stanowiskach”, ale przekonałam się o tym, że na te osoby też nie mogę „liczyć” (nie udzieliły mi pomocy, a jeszcze bardziej zaszkodziły mi – np. ks. A. H., ks. Z. M.), niektórzy wykładowcy i księża jezuici, do których poszłam z moimi „uczelnianymi” problemami i których prosiłam o pomoc, np. ks. J. N. Wykładowcy i inni pracownicy uczelni też nie dawali mi poczucia bezpieczeństwa, bo nagminnie łamali regulamin, przez co ja i inni studenci niesprawiedliwie musieliśmy ponosić konsekwencje. System studiowania ECTS był tak zorganizowany i realizowany w uczelni IGNATIANUM, że studenci bali się o swój „los” (bali się, że przedmioty potrzebne do obrony licencjata czy magisterium nie pojawią się w semestrach i oni się nie obronią, bowiem niektóre przedmioty pojawiały się co 2 lata). Ja i moje koleżanki, które przeszłyśmy na system ECTS, byłyśmy jak „króliki doświadczalne”, na których odbiło się fatalne zorganizowanie studiowania systemem ECTS w uczelni Ignatianum. Proponując studentom studiowanie systemem ECTS zorganizowano takie warunki, że doszło do takiej sytuacji, że studenci bali się czy skończą studia czy nie, że ciągle musieli chodzić do dziekana lub prodziekana o pozwolenie na realizowanie potrzebnych przedmiotów (albo na zajęciach z resocjalizacji lub ze studiów dziennych lub indywidualnie) lub musieli chodzić też z innych przyczyn, z różnymi pismami, aby prosić o pozwolenie „na coś”).

W Wydziale Pedagogicznym był po prostu bałagan, który „dotykał” przede wszystkim studentów, którego konsekwencje ponosili głównie studenci. Bo to właśnie oni żyli w obawie, że się nie obronią, to oni się zamartwiali, to oni tracili czas w kolejkach do dziekanatu w tygodniu lub w sobotę, tracili czas na redagowanie i drukowanie podań, to oni musieli „znosić” częste zmiany organizacyjne i dydaktyczne i inne. [Na przykład niektóre przedmioty, jakie studenci zaoczni zaliczyli na licencjacie (zdali z nich egzamin), musieli jeszcze raz zaliczać na studiach magisterskich (np. pisać pracę pisemną lub zaliczać ćwiczenia z danego przedmiotu) bo okazało się, że zmieniły się wymogi/przepisy (jak nam powiedziano) i trzeba uzupełniać ilość godzin. A nawet studenci zaoczni, którzy robili jednolite studia magisterskie (6-letnie), którzy zaliczyli dany przedmiot na początkowych latach studiów, musieli na 5 lub 6 roku uzupełniać wymaganą ilość godzin z danego przedmiotu, bo okazało się, że nie mogą się obronić, dopóki tego nie uzupełnią. (Na przykład moja koleżanka na 6 roku studiów zaocznych jednolitych magisterskich dowiedziała się w dziekanacie, że nie może przystąpić do obrony pracy magisterskiej dopóki nie zaliczy dodatkowych godzin z przedmiotów, z których kiedyś już zdała egzamin. Pamiętam, jak się martwiła tym, czy zdąży zaliczyć te uzupełnienia do końca 6 roku, czy będzie musiała poświęcić na nie dodatkowy semestr i przesunąć termin obrony o kilka miesięcy.] Było wiele „nowości” podczas studiowania, mówiono nam studentom, że są takie wymogi, nowe przepisy itp. Mnóstwo studentów zaocznych obawiało, co będzie dalej z ich studiami, bo wszystko się tam szybko zmieniało, bo raz mówiono tak, a innym razem inaczej, a bywało nawet tak, że kiedy studenci mieli podobną sytuację/sprawę do załatwienia, to w dziekanacie odmiennie rozstrzygano podobną sprawę/sytuację. Inna moja koleżanka jest na 6 roku na specjalności pedagogika religijna i katechetyka w uczelni IGNATIANUM i obawia się czy będzie mogła uczyć religii w szkole, bo dowiedziała się, że z dyplomem z tej specjalności z tej uczelni może nie pracować jako katechetka w szkole, bo nie można uczyć religii po tej specjalności. Jeszcze inna moja koleżanka, będąc na 3 roku studiów zaocznych tej specjalności, musiała zrezygnować ze studiów, bo dowiedziała się, że ten dyplom nie daje uprawnienia do nauki religii.

Trzeba w tym liście napisać, że postępowanie pracowników uczelni IGNATIANUM w tym księży jezuitów, w stosunku do studenta mogło się skończyć śmiercią studenta. Wielu z pracowników uczelni IGNATIANUM ponosi winę za doprowadzenie do takiej sytuacji. Winę ponoszą osoby, które bezpośrednio przyczyniły się do mojej tragedii oraz osoby, które nie udzieliły mi pomocy. Winę ponoszą również ci pracownicy uczelni, którzy niekompetentnym i nieodpowiedzialnym wypełnianiem swojej funkcji doprowadzili do tego, co doświadczyłam podczas studiowania. Winę także ponosi prorektor ds. naukowych i dydaktycznych pan R. T. (który niedawno kandydował na prezydenta miasta Krakowa), za przyczynienie się i zgodzenie się na taki bałagan naukowo-dydaktyczny na uczelni IGNATIANUM, którego konsekwencje ja musiałam ponieść. Winę także ponosi rektor uczelni IGNATIANUM ksiądz L. G., bowiem pracownicy podwładni jemu postępowali tak wobec mnie, że o mało co nie skończyło się to moją śmiercią, a ja nie ukończyłam studiów z powodu ich postępowania i zaistniałych zdarzeń na terenie uczelni, a to oznacza, że rektor ks. L. G. nie sprawuje dobrze swojej funkcji. Jeśli Rektor uczelni Ignatianum nie wiedział o tym, co się zdarzyło i dzieje się względem „swojego” studenta ze strony „swoich” pracowników - to BARDZO ŹLE. A jeśli Rektor uczelni Ignatianum wiedział o tym i nic nie zrobił, aby zapobiec dalszej krzywdzie studenta i przyczynić się do naprawy krzywdy studentowi, spowodowanej postępowaniem jego pracowników – to GORZEJ NIŻ BARDZO ŹLE. Winę również ponosi Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego ksiądz K. D., bowiem jemu podwładni Księża Jezuici postępowali tak wobec mnie, że o mało co nie skończyło się to moją śmiercią, a ja nie ukończyłam studiów. Największą zaś winę ponosi dziekan Wydziału Pedagogicznego ksiądz A. H.
Uważam, że dziekan Wydziału Pedagogicznego uczelni IGNATIANUM ksiądz A. H., który o mało co nie doprowadził do śmierci swojego studenta, nie powinien sprawować nadal funkcji dziekana. Uważam również, że rektor uczelni IGNATIANUM ksiądz L. G., który jest przełożonym pracowników uczelni, a zarówno „opiekunem” studentów, nie powinien sprawować nadal funkcji rektora, bowiem pracownicy jemu podwładni postępowali tak wobec mnie, że o mało co nie skończyło się to moją śmiercią, a ja będąc studentem nie otrzymałam pomocy ani nie doczekałam się naprawienia krzywdy wyrządzonej mi przez pracowników uczelni. Uważam także, że niektórzy wykładowcy uczelni IGNATIANUM, którzy doprowadzili do takiej sytuacji, w której student o mało co nie stracił życia i inni wykładowcy, którzy nie udzielili pomocy studentowi, kiedy ocierał się o śmierć, nie powinni sprawować nadal funkcji wykładowców.


PODSUMOWANIE. Pracownicy uczelni IGNATIANUM (wychowawcy), doprowadzili do takiej sytuacji (sytuacji wychowawczej), w której student (wychowanek) musiał odejść (dla dobra wychowanka).

ŻYJĘ. Poradziłam sobie bez pomocy pracowników uczelni IGNATIANUM – wykładowców –pedagogów z tytułem magistra lub doktora z pedagogiki, przygotowanych profesjonalnie do swojego zawodu, do udzielania pomocy osobom w trudnych sytuacjach i w złym stanie emocjonalnym, bo na ich pomoc nie mogłam liczyć, kiedy przez 4 miesiące walczyłam o życie.
ŻYJĘ. Poradziłam sobie bez pomocy Kościoła, reprezentowanego przez Księży Jezuitów, deklarujących codziennie miłość do bliźnich i pomoc potrzebującym, bo na ich miłość i pomoc nie mogłam liczyć, kiedy przez 4 miesiące walczyłam o życie (nie mogłam liczyć na ich pomoc mimo, że studiowałam w uczelni do nich należącej i przebywałam razem z nimi pod jednym dachem).
ŻYJĘ. Nie ukończyłam studiów magisterskich w WSFP IGNATIANUM w Krakowie, bo pozostanie nadal w uczelni, w której od 4 miesiący mnie mobbingowano, skończyłoby się moją śmiercią.
Ci, co przeżyli obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, próbują zapomnieć o tym, co w nim przeszli. Ja próbuję zapomnieć o uczelni IGNATIANUM, bo ona była moim „obozem koncentracyjnym” – z którego musiałam uciec – aby uratować swoje życie.
Nie studiuję już w uczelni IGNATIANUM, ale koszmar, jaki mi tam zgotowano, dla mnie się jeszcze nie skończył...

12.04.2007 r.
K. M.


adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=384