www.nfa.pl/

:: Prywatny folwark gwiazd nauki
Artykuł dodany przez: nfa (2007-03-11 17:29:29)


Maciej Panczykowski

Prywatny folwark gwiazd nauki



Studia na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego kończyłem u schyłku lat 90-tych ubiegłego wieku. Mogłoby się więc wydawać, że moje obserwacje są już nieco przestarzałe.
Jednak, z mojego doświadczenia wynika niezbicie, że w Polsce zmiany ewolucyjne są zazwyczaj zmianami na gorsze. Zatem, jeśli to, co poniżej napiszę, trochę straciło już na aktualności, to tylko dlatego, że teraz jest jeszcze gorzej. A zmiany typu: nowy budynek wydziału, coraz więcej kolorowych plakatów obwieszczających o konferencjach, nie powinny nikogo zwieść. Bo przecież wiadomo, że w bardziej „krzyczącym” opakowaniu mogą być coraz gorsze cukierki…
Świadomość kompensacji i pozostawanie bezlitośnie nieczułym na całą otoczkę marketingową pozwala łatwo dojść do wniosku, że wydział biologiczny uniwersytetu, mieniącego się być polskim nr 1, nie wniósł i nadal nie wnosi istotnego czy przełomowego wkładu w edukację, medycynę i biologię.
I wraz z pogłębiającą się degeneracją polskiej nauki, szansa na to maleje.

Poniżej przytaczam garść obserwacji zebranych okiem studenta – człowieka młodego, dla którego rzekomo jest uniwersytet.
Na NFA jest pewien deficyt studenckich artykułów na temat kondycji uniwerków. Jest tam oczywiście sporo prac doświadczonych naukowców, którzy wypowiadają się szczegółowo o patologiach systemowo-organizacyjnych polskiej nauki i o propozycjach reform.
Sporo się nauczyłem, bo moją przygodę z polską nauką instytucjonalną zakończyłem w wieku 27 lat (dłużej nie wytrzymując), więc było za wcześnie na zaznanie niektórych problemów.
Jednak, oprócz samej nauki mamy jeszcze szkolnictwo wyższe, i to na tym drugim zagadnieniu skupię się tutaj przede wszystkim.


WZAJEMNA ADORACJA I IZOLACJA
Na uniwersytet płaci państwo, czyli pośrednio – też rodzice studentów (ze swoich podatków). I sytuacja powinna być tutaj jak najbardziej jasna: rodzic płaci i wymaga, pracownik uniwerku bierze, więc musi dać.
Nie może być tak, że np.: państwo nie może zrobić nic gwieździe nauki, bo jest sławna (choć jest zdegenerowana); nie może być tak, że gwiazda decyduje co ma ochotę robić (bez względu na sens i przydatność tego), kogo będzie rozwijać, a kogo nie (zależnie od prywatnego uznania), i czy w ogóle będzie przygotowywać się do wykładu (zależnie od kaprysu).

Niestety w praktyce obserwujemy, że takie środowiska naukowe są bardzo oderwane od sponsora-społeczeństwa (robią, co chcą), a mimo to, panuje w nich pewność siebie i jej pochodna – zarozumiałość.
Na UW dokonałem ciekawej obserwacji socjologicznej. Na początku lat 90-tych wytworzyła się na Wydziale Biologii UW druga kasta studentów, ze studiów międzywydziałowych MISMAP. Ci drudzy wchodzili na UW z wyraźnie większą wiedzą, co miało także tą przyczynę, że mieli oni wcześniej warunki do rozwoju (bogatsze rodziny). Nie musiało to zawsze oznaczać większego talentu; były wśród nich też wydajne kujony.
Obecność drugiej kasty odbiła się źle na biologach. Było gorsze do nich nastawienie, było więcej uprzedzeń, mieli oni mniejsze szanse na współpracę i rozwój.
Obecnie wiem już, że studenci biologii radzą sobie w labach bardzo dobrze (ci, którym udało się załapać). Na poziomie pracy w labie różnica po prostu okazała się nie istnieć. Biologów cechuje pracowitość, koleżeńskość i brak gwiazdorskiego zadęcia. Po prostu cieszy mnie to, bo lubi się ludzi, którzy nie są lizusami, kapusiami, czy starymi-maluśkimi.
Wniosek z tego taki, że ludziom młodym w ogóle warto się przyglądać i ich rozwijać, a zadaniem pracownika uniwerku jest uczyć i nie dyskryminować (bo podatki płacą wszyscy). A jak będzie – pokaże czas.

NEGATYWNA SYNTEZA
Na łamach NFA, system polskiej nauki oceniany jest jako feudalny. Trudno się z tym nie zgodzić, z tym, że uważam, że gdy popatrzymy na zagadnienie nieco bardziej szczegółowo, sytuacja będzie jawić się jako bardziej skomplikowana.
W systemie polskiej nauki widać mieszankę elementów feudalnych, peerelowskich i kapitalistycznych, a wiodąca rola feudalizmu wskazuje niewątpliwie na zacofanie polskiej nauki.
Mieszanka elementów z 3 systemów jest trudna do przełknięcia, bo konglomerat zawiera przede wszystkim elementy złe, czyli antyrozwojowe.
Omówię teraz pokrótce skład polskiej nauki instytucjonalnej:

ELEMENTY FEUDALNE: przedstawiciel establishmentu łaskawie umożliwia studentowi darmową i nieuniknioną pańszczyznę np. w jego laboratorium (gwiazda jest od gwiazdowania, a od roboty są jej fani).
Cechą feudalizmu jest też to, że feudał zapewnia wasalowi ochronę. I rzeczywiście – profesor daje protekcję, ale z reguły tym, których uzna za niezagrażającycyh swoim rozwojem. Poza tym, w późnym feudalizmie dało się zauważyć postępujące uniezależnienie feudałów od władzy najwyższej. Jak, opisałem powyżej, beneficjenci polskiej nauki stają się coraz większymi panami na włościach, praktycznie niezależnymi od interesu państwa.

ELEMENTY KAPITALISTYCZNE: atomizacja i pogłębianie się konkurencji między ludźmi, z tym, że jest to konkurencja niezdrowa i negatywna (wygryzanie wyróżniających się) i nic z tego dobrego dla klientów uczelni nie wynika.
W kapitalizmie następuje też pogłębienie specjalizacji (wskutek „wyścigu zbrojeń” napędzanego przez konkurencję). Jednak, w tym przypadku specjalizacja nie wynika z chęci tworzenia rzeczy coraz bardziej zaawansowanych technologicznie, ale z pójścia na łatwiznę. Można wybrać sobie poletko tak wąskie, że będzie łatwo je opanować bez względu na intelekt, być na nim najlepszym i jeszcze szumnie mienić się „wybitnym specjalistą”.

ELEMENTY PEERELOWSKIE: brak bodźców do rozwoju (słabe powiązanie z przemysłem, „się należy czy się stoi czy się leży”), a więc: marazm, znajomości, mała innowacyjność, szarzyzna i wszechwładza urzędnicza.

KOMPENSACJA ŻYCIEM
Nie jest tajemnicą, że w Polsce ogromną rolę odgrywają znajomości. Na uczelniach też mają one zasadnicze znaczenie. Trzeba przede wszystkim żyć z ludźmi.
Student „rozsądniejszy” i przystosowany skupi się przede wszystkim na wyrabianiu sobie znajomości, a nie na pracy i rozwoju.
Co konkretnie może zrobić? Otóż, może wziąć udział w systemie plotek i donoszenia, wiedzieć konkretnie komu podlizywać się, a kogo marginalizować, gdzie się udzielać towarzysko i do jakich krajów wyjeżdżać.
Oczywiście, większość studentów taka nie jest. Pozostali albo milczą, bo się boją i po studiach - zrywają z nauką, albo starają się jakoś przemęczyć studia i po nich - jak najszybciej wyjechać zagranicę.
Mamy więc wytłumaczenie, dlaczego pomimo generalnego niezadowolenia studentów z poziomu szkolnictwa wyższego, patologie mogą istnieć stabilnie. Jedni się boją, inni olewają i machają ręką. A reszta wchodzi w stabilną relację mutualistyczną: jedna strona nie rozwija, ale wykorzystuje (establishment), a druga nie robi nic sensownego, ale robi karierę (student).

PSYCHOLOGIA DIABŁA W ORNACIE
W środowisku zdegenerowanym stosunki międzyludzkie są fatalne i tam ogromną rolę odgrywają odpowiedzi na nagminne pytania: kto wygrywa, a kto przegrywa?, kto jest lepszy, a kto jest gorszy?
Aby te odpowiedzi rzeczywiście poznać, trzeba oczywiście wiedzieć jakie są reguły gry…Nie można przecież wygrać, gdy gra się w grę zupełnie inną niż realnie istniejąca.
Młody student wstępujący na uniwerek (któremu naiwność i brak doświadczenia można wybaczyć) myśli, że na uniwersytecie obowiązuje dobra edukacja, mądrość i wysoki poziom moralny uczących.
Jest jednak coś, co łamie te reguły. Wiadomo, że większość profesorów uniwersytetów zrobiła kariery w PRL-u. Jest to fakt wstydliwy, ale fakt.
Można spróbować go zakamuflować; odwrócić od niego uwagę.
Więc są oni na swój sposób zgodni z nową ideologią: dbamy tylko o własny interes (bez względu na konsekwencje dla otoczenia) i ostro konkurujemy.
Trzeba przyznać, że ten kamuflaż dobrze im wychodzi. Z jednej strony chroni przed zarzutem, a z drugiej jest wygodny. Państwo zawsze hołduje jakiejś ideologii, więc w prawidłowym ornacie można liczyć na spokój.
A także: jeśli dbam o siebie, to olewam studentów (choć edukację – istotę uniwerku, trudno pogodzić z olewaniem), a pojawiającą się młodą konkurencję mam prawo usuwać (np. uznając ją za czerwoną). Nie bez znaczenia biologicznego jest też fakt, że kamuflujący się ma, być może jedyną, szansę poczuć się wtedy twardym mężczyzną.
Same zalety! Tylko student jest nieco tym wszystkim ogłupiony.
I tak właśnie w tym nowym, jedynie słusznym mikrosystemie, kreowanym przez gwiazdy PRL-u, młodzi ludzie, niekoniecznie ustępujący im talentem i poziomem moralnym, tracą szansę na kariery.

SALTO MORALE
Zapadło mi w pamięć wspomnienie jednej z Międzynarodowych Olimpiad Biologicznych (MOB 2000), w której uczestniczą też państwa Wspólnoty Brytyjskiej.
Ludzi z tych państw wyróżniała na olimpiadzie zawsze pewna chęć dominacji oraz szczypta arogancji i zarozumiałości.
Bogactwo i doskonała znajomość obowiązującego na MOB angielskiego mają pewien psujący wpływ.
Nie należałem do osób, którzy oddawali cześć dominującym; zajmowałem się interesem polskich Olimpijczyków i temu nikt nie zaprzeczy.
Oddawanie czci było jednak niezbędne, więc dochodziło między nami do sytuacji napiętych. Niestety, w ich trakcie, profesor UW, który był tam ze mną, nie wspierał mnie w ogóle.
Czułem się wtedy paskudnie, nie dlatego, że przeszkadzałem, ale dlatego, że nie rozumiałem dlaczego ktoś, kto tłumaczy na Polski te 200 stron tekstu, zostaje w takich sytuacjach sam jak palec.
Rozumiałem tyle, że MOB to nie jest szczyt NATO, a biolodzy nie są politykami, z odpowiednim porządkiem dziobania i ukłonów.
Poza tym, jeśli tak ma dla Polski wyglądać polityka, to ja dziękuję.
Niby taki drobiazg, ale bardzo przykre doświadczenie.
Widać nie dorosłem i nie wszedłem jeszcze w życie. Wszedłem natomiast do NFA…

Maciej Panczykowski
Katowice, 2007.03.09


adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=350