www.nfa.pl/

:: W kolejce po tytuł – kiedy koniec?
Artykuł dodany przez: nfa (2006-07-20 06:02:11)

Piotr Jaroszyński

W kolejce po tytuł – kiedy koniec?


Analiza materiałów zawartych w zbiorze LEX dotyczących sporu sądowego w sprawie zatwierdzenia stopnia doktora habilitowanego lub tytułu profesora daje dość przerażający obraz systemu, który pozwala na dyskryminowanie polskich naukowców z racji personalnych, środowiskowych oraz ideologicznych. Dyskryminacja ta dokonywać się może „zgodnie z obowiązującymi przepisami”, dlatego osoby pokrzywdzone mają niewielkie pole manewru, i w praktyce prawie każda z nich musi przegrać, choć przez lata (!) łudzi się, że sprawiedliwość zwycięży. System ten został opracowany w czasach PRL-u, miał określone cele, a nade wszystko był tak skonstruowany, aby dać możliwość kontroli awansowania kadr naukowych nie tyle przez samo prezydium Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej, ile przez władze komunistyczne. Dlatego właśnie ciało to było formalnie wszechwładne, praktycznie jednak podporządkowane partyjnej górze. Komuniści dobrze wiedzieli, jak ludzie nauki są wrażliwi na punkcie własnej kariery zawodowej, jak potrafią być zazdrośni, jak mogą występować przeciwko sobie (np. pisząc różne teksty). Tymi słabościami można było grać, dzielić środowisko, awansować „miernych, ale wiernych”, utrącać lepszych, ale niepokornych. A wszystko „zgodnie z prawem”. PRL to było przecież „państwo prawa”.
Powstaje jednak pytanie, dlaczego ta komisja się utrzymała po 89’ roku mimo zmiany nazwy z Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej (ckk) na Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów Naukowych (ck), mimo że zmienił się ustrój? Zmienił się ustrój, ale nie nastąpiła dekomunizacja, nie tylko w życiu politycznym, ale również w nauce. Oznacza to, że marksiści lub wychowani na marksizmie naukowcy mogli poprzez komisję mścić się „zgodnie z prawem” na młodej kadrze naukowców reprezentującej odmienną wizję nauki.
Marksiści zawłaszczyli pojęcie nauki, zwłaszcza w sferze humanistyki. Ich koncepcja nauki bazuje na pozytywizmie i neopozytywizmie, ponieważ właśnie takie jej ujęcie jest wygodnym narzędziem do walki z chrześcijaństwem i zachodnim dziedzictwem kultury klasycznej. Do tej pory zdarza się, że na superrecenzenta pracy kandydata (do określonego stopnia naukowego) związanego z zachodnią kulturą chrześcijańską typuje się reprezentanta nurtu pozytywistyczno-marksistowskiego, dla którego jest to wyśmienita okazja, żeby się po prostu mścić, a recenzja przypomina bardziej donos niż rzeczową analizę dorobku wynikającą ze zrozumienia (i znajomości!) problematyki. Zresztą, jak można pisać recenzję, gdy wiadomo, że osoba, której rozprawa jest recenzowana nie ma prawa odpowiedzi na najbardziej nawet absurdalne (niefachowe) zarzuty? Czy taką recenzję można w ogóle nazwać recenzją naukową? Przecież recenzję winno się publikować po to, aby można było podjąć merytoryczną dyskusję.

Centralna Komisja ma szerokie pole manewru, aby zdyskwalifikować dorobek określonego kandydata. Nie wiedzieć czemu, główną postacią procesu kwalifikacyjnego stać się może superrecenzent, który zdyskredytuje opinię Rady Wydziału i trzech innych recenzentów. Z tego wynikałoby, że wszyscy są niekompetentni z wyjątkiem superrecenzenta! Przecież to absurd. Jeszcze większym absurdem jest fakt, że PT Prezydium może odrzucić wszelkie opinie i wszelkie recenzje, następnie podjąć decyzję w odniesieniu do dorobku w ramach dziedziny, na której żaden z członków Prezydium się nie zna. Tymczasem pojawiają się określenia, że dorobek nie jest „twórczy”, nie jest „znaczny”, naukowo jest „niski”, etc. Przecież to są już kwalifikacje merytoryczne, trzeba zatem znać się na danej dziedzinie i specjalności, aby ocenić, co jest twórcze a co nie. Co więcej, są to oceny „uznaniowe”. Wiadomo, jak różne bywają zdania i jak różnie oceniają jedni naukowcy innych naukowców. Koniec końców decyzja ma charakter uznaniowy, choć obudowany całą aparaturą procedurą formalno-prawną. Analizując strukturę działania Centralnej Komisji możemy stwierdzić, że daje niesłychane pole manewru „uznaniowego”: promowania jednych, a niszczenia innych. Stąd powstaje pytanie, jaki jest sens istnienia dziś komisji o tak szerokich uprawnieniach i pozostającej praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą merytoryczną? Czy może jest to zemsta „zza grobu” postmarksistowskiego lobby? Pytania takie można i trzeba zadawać, zwłaszcza gdy środowisko akademickie jest nieco sparaliżowane, bo wiele mechanizmów działa tak jak dawniej. A wiadomo czas biegnie, stopnie i tytuły trzeba zdobywać w odpowiednim momencie, aby nie zostać wyrotowanym. I tu jest ten potężny straszak.
Ostatnia reforma nauki przeprowadzona w zeszłym roku dokonała się w klimacie dominacji postkomunistów, którzy wówczas byli u władzy. Wiele dziwnych uprawnień ck zostało zachowanych. Warto więc na spokojnie jeszcze raz te uprawnienia zanalizować, czy pozwalają one na to, aby decyzje były podejmowane w sposób kompetentny i merytoryczny, a nie uznaniowy. Jeśli nie, to po co w ogóle taka komisja? Jest to pytanie skierowane nie tylko do środowiska akademickiego, ale również do Prezydenta RP, który podpisuje nominacje i osobiście je wręcza.

Piotr Jaroszyński, profesor KUL

Tekst opublikowany wcześniej na łamach tygodnika NASZA POLSKA, zamieszczony na NFA za zgodą autora



adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=278