O mającym dla zawodu profesora ogromny szacunek przeciętnym Polaku nie warto nawet wspominać, bo ten nawet nie widzi potrzeby zastanawiania się nad tym problemem. Profesor, czy ogólniej, pracownik uczelni, to dla niego człowiek utytułowany, a więc w domyśle mądry, i w dodatku taki, którego tytuł nic temu Polakowi nie przeszkadza. Wysokim stopniem wojak, czy policjant autorytetem się takim nie cieszy m.in. dlatego, że obywatel się z nim czasami styka i kontakt ten bywa dla niego (obywatela) nieprzyjemny. Myślę zresztą, że jedną z naszych cech narodowych jest z jednej strony niski krytycyzm, z drugiej zaś skłonność do szybkiego niszczenia autorytetów. Te cechy wbrew pozorom wcale się nie wykluczają, a raczej uzupełniają. Wróćmy jednak do konkretów w dyskusji o nauce. Otóż ja zauważyłam, że dopóki dyskusja ta przebiegała na poziomie konstrukcji ustawy o szkolnictwie wyższym, to przy całej swej barwności w zasadzie nic się specjalnego nie działo. Po wystąpieniu profesora Kalisza (bodajże w Przeglądzie) dyskusja nie tylko zaostrzyła się, ale zaczęła nabierać charakteru polemik osobistych. Często w nienajlepszym gatunku. Być może mylę się, ale fakt, iż w ostatnich dyskusjach za chłopców do bicia służą zwolennikom status quo Panowie Kalisz, Wroński i Wieczorek pozwala sądzić, że tak naprawdę chodzi właśnie o ujawnianie dorobku naukowego naszych prominentów. Akcentowanie potrzeby odtajnienia tego, co kto zrobił jest cechą wyróżniającą tych właśnie Panów od wielu innych krytykantów. Pytanie, które się nasuwa to oczywiście pytanie o konstruktywność tej akurat krytyki systemu. Wypada tu zauważyć, że z praktycznego punktu widzenia, na dziś, krytyka ta jest oczywiście niekonstruktywna, bo nie funkcjonują w naszym systemie żadne mechanizmy wiążące wyraźnie ścieżkę kariery finansowej czy zawodowej z wynikami mierzonymi np. liczbą czy jakością publikacji. Co gorsza, nie wygląda na to by ktokolwiek myślał o jakiejkolwiek poważnej zmianie. Wprawdzie prof. Kalisz proponuje pewien system wiążący uzyskane wyniki z możliwością zajmowania kierowniczych stanowisk, ale na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, jak ma się to do autonomii uczelni (dzisiejszy system stanowiący centralnie o tym kto jest, a kto nie jest „samodzielny” kłóci się z autonomią uczelni jeszcze bardziej, ale tego faktu w zasadzie nikt nie atakuje1).
Działania prof. Kalisza i dr-ów Wieczorka i Wrońskiego są dziś rzeczywiście niebezpieczne dla wielu, szczególnie (ale nie tylko) lokalnych autorytetów naukowych. Ja rozumiem oburzenie środowiska mającego świadomość, że mała nawet grupka oszustów zepsuć może opinię dużej grupy prawdziwych autorytetów w nauce. Cenę tę trzeba będzie jednak tak czy owak zapłacić. A odwlekanie decyzji spowoduje tylko narastanie „karnych odsetek”. Jak często bywa zdarzyć się może, że zapłacą je najmniej winni, bo ci którzy weszli do nauki kuchennymi drzwiami zdążą w porę z nauki wyjść i nie będzie już wtedy żadnych podstaw, aby ich o cokolwiek pytać.
Ania z Zielonego Wzgórza
strony: [1] [2] [3]
|