Tytuły i stopnie, komisje i recenzje
Podział na stopnie i tytuły naukowe to swoiste curiosum, którego normalny człowiek nie jest w stanie ogarnąć. W okresie międzywojennym i tuż po wojnie magisterium było niższym stopniem naukowym, a doktorat - wyższym. W 1951 r. zamieniono te stopnie, idąc za wzorem sowieckim, odpowiednio na kandydata nauk i na doktora nauk, gdy samo magisterium oznaczało tylko dyplom ukończenia studiów. Od 1920 do 1958 r. docentura nie była stopniem naukowym, lecz funkcją, a habilitacja oznaczała procedurę, która doprowadza do prawa wykładania w szkole wyższej. W 1958 r. doktorat stał się niższym stopniem naukowym, a wyższym - docentura. Ale ustawą z roku 1951 wprowadzono też nową kategorię, która nigdy w nauce polskiej nie istniała - tytuł naukowy. Były takie oto tytuły: profesor zwyczajny, profesor nadzwyczajny, docent, adiunkt, starszy asystent, asystent. W 1958 r. kategorię "tytułu" zawężono już tylko do profesorów. Wcześniej mianował profesorów minister, a od 1958 r. Rada Państwa. W 1965 r. tytuł nadawała Rada Państwa, a mianowanie ponownie przychodziło od ministrów (Sekretariat Naukowy w Akademii). Trudno śledzić tu wszystkie zmiany, ale jeden z prawników, zasłużony dla państwa ludowego, nie wahał się już w 1971 r. określić całej sytuacji mianem "gmatwaniny przepisów o stanowiskach, stopniach i tytułach naukowych" (ibid., s. 85).
W światowej czołówce
Powstaje pytanie: po co tak skomplikowany system, po co taka "gmatwanina"? Odpowiedź jest prosta: to nie chodziło o rozwój nauki ani o prawidłową karierę adeptów nauki. Chodziło o to, aby przez cały okres zatrudnienia władza mogła kontrolować naukowców, a temu właśnie sprzyjał rozbudowany system "tytułów i stopni naukowych", niczym hierarchia urzędów po reformie Piotra Wielkiego. Sytuację tę znakomicie przedstawia W. Rolbiecki: "Kluczowym 'osiągnięciem' pod tym względem było ogromne pomnożenie formalnych szczebli kariery naukowej, tj. kolejnych stopni i tytułów. Jest ich obecnie (nie licząc magisterium) siedem - co plasuje nas w ścisłej czołówce światowej, daleko przed krajami Zachodniej Europy i Ameryki Północnej. Pracownikom nauki osiąganie tych szczebli na ogół wypełnia życie aż do wczesnej starości, stanowiąc jeden z najdonioślejszych czynników sterujących, nie tylko ich badaniami, lecz w ogóle ich postępowaniem, z niewątpliwą korzyścią (w cudzysłowie) dla dzieła stabilizowania i uspokajania tej grupy społecznej, lecz z nie mniej ewidentną szkodą zarówno dla wyboru tematyki podejmowanych badań, jak i kształtowania moralno-zawodowych postaw badaczy. System ustawicznego ubiegania się o kolejne stopnie i tytuły oraz - co się z tym wiąże - zabieganie o względy 'starszych' jako potencjalnych egzaminatorów, recenzentów, członków komisji oceniających dorobek itd., premiując postawy konformistyczne kandydatów, musi bowiem niekorzystnie wpływać na ich sylwetki moralne, a także dokonywać wśród nich negatywnej selekcji, pod tym samym względem" ("Walka o kierownictwo i organizację nauki w Polsce w latach 1944-1951", w: "Zagadnienia naukoznawstwa", 3-4, 1982, s. 224). Chociaż minęło ponad 20 lat od ukazania się tego artykułu, jest on przedziwnie aktualny. W dalszym ciągu żyjemy w "gmatwaninie" stopni i tytułów, które zamiast promować autentyczną twórczość, raczej generują postawy konformistyczne, w odniesieniu do osób (recenzentów, członków komisji), doboru tematów, a także stosunku do będącej na czasie ideologii, nawet wśród samych naukowców. Jak dawniej liczyło się akcentowanie "naukowości" i "postępu", tak dziś liczy się "dialog" i "otwartość". Takie słowo jak "prawda" budzi śmiech i zażenowanie.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6]
|