|
|||
:: Użyteczność „humanistyki” dla „nauki” czyli czy należy zabierać „humanistom” forsę Artykuł dodany przez: nfa2010 (2010-07-18 19:05:59) Waldemar Korczyński Użyteczność „humanistyki” dla „nauki” czyli czy należy zabierać „humanistom” forsę Skąd ten tekst? Do napisania tego tekstu skłoniły mnie powtarzające się wypowiedzi o konieczności obcinania finansowania tzw. humanistyki. Ja tez byłem kiedyś zwolennikiem takich pomysłów. Dziś już nie jestem, bo sie boję, ze miejsce humanistyki zajmują seriale i nagłówki. Kto pyta o „naukowość”? Pytania o istotę nauki są stare jak świat. Nie warto ich tu chyba powtarzać. Warto jednak zauważyć, że większość „pytaczy” to ludzie w jakiś sposób związani z tzw. naukami ścisłymi (umyślnie piszę „ścisłymi”, bo wiele osób zalicza do nauk również matematykę). I z tegoż środowiska słychać najczęściej żądania rozmaitych wykluczeń z ze zbioru nauk takich, hm.. , no właśnie nie wiadomo jakiego tu użyć słowa; dla potrzeb tego tekstu powiedzmy dziedzin jak filozofia, rozmaite historie, pedagogiki itp.. Motywacje bywają różne; od kłopotów z wyartykułowaniem definicji po zwykłe kłótnie o forsę na badania. Zatrzymajmy się na tych ostatnich. Argumentacja zwolenników wywalenia tzw. humanistyki poza nawias nauki bazuje zwykle na trzech faktach.
Dwa ostatnie generują u „ścisłowców” częściowo słuszne poczucie wyrolowania, bo przecietny fizyk czy matematyk dzieło historyczne napisać zwykle potrafi (jeśli go tylko przymusić do siedzenia w archiwum zamiast myślenia o tym, co go bawi), a wybitny nawet historyk nie napisze nawet kiepskiej pracy z fizyki. Ja znam wielu „oczytanych” w „humanistyce” matematyków, ale żadnego „humanisty”, który ma pojęcie o matematyce czy fizyce. Do tego dochodzi jeszcze coś w rodzaju „stylu” uprawiania humanistyki, który zbyt często dopuszcza lekceważenie elementarnej nawet logiki (o rachunku prawdopodobieństwa lepiej nie wspominać), pozwala na politycznie koniunkturalne rozumowania, i generalnie jest zbyt obciążony stricte subiektywnym podejściem). Jestem z wykształcenia matematykiem i w zasadzie podzielam wszystkie wymienione zarzuty. Do niedawna uważałem, że najprościej byłoby po prostu przesunąć forsę z „nauk humanistycznych” do „reszty nauki”. Dziś nie uważam, że humanistyce należy forsę zabierać. W moim odczuciu należałoby raczej zwiększyć jej finansowanie. Humanistyka to bufor między nauką „naukową”, a nienaukowym społeczeństwem. Nie mam zamiaru akcentować roli humanistyki w polepszaniu komfortu społecznego bytowania (np. zwykłego odchamiania ludzi); inni robią to lepiej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewien amortyzujący charakter humanistyki. W czym rzecz? Ludzie maja bardzo różne potrzeby; im więcej mamy dobrobytu, tym bardziej są one „duchowe”. Tych potrzeb jest wiele (myślę, że komunizm i dlatego jest niemożliwy, że ludzie mają nie tylko materialne potrzeby – bywają np. matoły o ambicjach przywódczych. Rozwój „sił wytwórczych” potrzeb tych nie zaspokoi.) Jedną z takich potrzeb jest potrzeba (samo)akceptacji; człowiek chce mieć jakieś przekonanie, że nie jest od innych gorszy. Nawet jeśli gdzieś w podświadomości tli się obawa, że to tylko iluzja. W dzisiejszym świecie jedną ze składowych tej potrzeby (samo)akceptacji jest poczucie możliwości „naukowego” rozumienia świata. Mamy też przyrodzona jakąś „ciekawość świata”, która u każdego przycięta jest do jego możliwości. Najlepiej realizuje się toto poprzez „udział w nauce”. Nobilituje to formalnie (ma się tytuł lub stopień „naukowy”) i „łagodzi obyczaje” względem całej nauki. Bo jeśli czegoś totalnie nie rozumiem, to się tego boję. I na pewno z własnej forsy nie będę tego finansował. Ja nie potrafię tego dobrze wyartykułować, ale z historii pamiętam, że w średniowieczu np. matematyków uważano kiedyś za pewnego rodzaju przestępców. A nadzieja na to, że tzw. szary obywatel zacznie gadać matematyką jest znikoma. Tego nigdy nie będzie i tzw. naukowcy na zawsze pozostaną dla normalnych ludzi czymś pośrednim między ułatwiającymi życie dobroczyńcami, a oszustami usiłującymi obywatelowi coś zabrać; wolność (np. poprzez rozmaite śledzenie go przy pomocy technicznych gadżetów), zdrowie (zatruwanie żywności przez „postęp techniczny”) czy choćby tylko złudzenia o własnej wartości. To taki rodzaj zdrowej(?) ksenofobii, który bywa niekiedy pożyteczny, ale w stosunkach społeczeństwa ze swoją nauką byłby raczej kosztowny. Bez bufora w postaci – rozumianej niestety(?) jako nauka – humanistyki ciężar tej ksenofobii spoczywałby m.in. na fizykach czy matematykach, którzy nie znaleźli jak dotąd sposobu na generowanie autorytetów społecznych we własnych szeregach. Nie uważam – jak powiedziałem – by ten akurat aspekt „naukowości” humanistyki był najważniejszy, ale może warto i o tym pomyśleć zanim zaczniemy szukać forsy w cięciach wyłącznie lub głównie w tej dziedzinie. Obiboków i pozorantów mamy wszędzie. Nawet jeśli humaniści w tym przodują (a tak chyba i jest), to nie wylewajmy dziecka z kąpielą, bo brudy po tej kąpieli i tak w misce pozostaną.
adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=634 |