www.nfa.pl/

:: Nowy narybek - czyli czym różni się Zosia od Telimeny...
Artykuł dodany przez: nfa (2009-05-19 13:08:05)

 

Tomasz Barbaszewski

Nowy narybek -

czyli czym różni się Zosia od Telimeny...


Powoli mija okres matur – nadchodzi czas rekrutacji na studia. Na uczelnie przyjdą młodzi ludzie, którzy przeszli wszystkie wymagane prawem egzaminy, testy kompetencyjne – a na końcu zdali egzamin dojrzałości.

Oczywiście w trosce o obiektywność oceny zafundowaliśmy sobie jednolite (opracowane przez wybitnych specjalistów) arkusze egzaminacyjne oraz jednolite kryteria oceny. A więc jest sprawiedliwie! Maturzyści dysponują szeroką wiedzą ogólną – potrafią na przykład odróżnić Telimenę od Zosi...

Drobne wpadki organizacyjne lub merytoryczne nie mogą przecież przekreślać jedynie słusznych założeń przyjętej reformy – bo ona jest z definicji dobra!

Szkoły zachowują się oczywiście racjonalnie – a więc przygotowują swych uczniów do egzaminów. Podobnie czynią szkoły jazdy – bynajmniej nie uczą jeździć – bo przygotowują do egzaminu! W efekcie tej całej rewolucji na uczelnie przyjdą (w większości, bo oczywiście są wyjątki, w których szkoła nie zabiła chęci poznawania Świata) młode osoby, które zostały przygotowane do zdawania kolejnych testów.

Ale nasi decydenci uważają, że tak jest sprawiedliwie! Egzamin ustny został prawie wyklęty! Wszak nie jest obiektywny. Profesor czy adiunkt może przecież dać dobrą notę za ładne nogi w minispódniczce! I kto to sprawdzi? A taki test – cudo! Każdy urzędas bez żadnej wiedzy merytorycznej może przyłożyć szablon i już wie, czy student zdał słusznie czy niesłusznie! Hura, mamy obiektywne kryteria wiedzy. Jajogłowi wykształciuchy nie będą decydować o karierze naszych dzieci – ma być obiektywnie. Każdy – nawet menel powinien móc skontrolować egzaminatora (ew. dołoży się jeszcze po kamerze z zapisem – w razie czego będzie dowód). W końcu jest demokracja, czy jej nie ma?

Niestety, taki system jest również akceptowany przez sporą część kadry dydaktycznej, bo zapewnia im znaną z okresu komuny teczkę RWD (Ratuj Własną D...). Ja mam obiektywne wyniki testów – jestem więc w porządku. Bronią się jeszcze niedobitki starej daty, którzy traktują studenta/ucznia jak człowieka. Znany mi jest przykład matematyka z UJ, który wytłumaczył studentce, że pomimo jej wysiłków studia matematyczno-przyrodnicze nie są dla niej najlepszym wyborem – i na I roku popchnął ją w kierunku zarządzania. Efekt – błyskawiczna kariera, bardzo wysokie zarobki, uznanie w środowisku... To właśnie jest rola prawdziwego MISTRZA – wskazać uczniowi odpowiednią dla niego drogę! Ja nie miałem takiego szczęścia - „rada rodzinna” zadecydowała, że mam być inżynierem – choć tłumaczyłem, że „ja chcę być fizykiem”. Efekt – dwa lata zbędnych studiów na AGH. Potem już mogłem postawić na swoim.

Wracając do tematu – wszyscy obserwujemy, że poziom wstępujących na uczelnie spada i to nie tylko z przedmiotów ścisłych, ale również w dziedzinach humanistycznych. A „wyniki” szkół na to wcale nie wskazują! „Zdawalność” rośnie! Paradoks? Pozorny. Otóż młodzi umieją zaliczać, zdawać, wypełniać arkusze – ale z myśleniem coraz gorzej – ono wręcz młodemu człowiekowi może przeszkodzią w karierze szkolnej/uniwersyteckiej. Najważniejsze, to sprawnie zdawać. Co więcej – uczniowie/studenci umieją zdawać lepiej niż specjaliści, bo w mig rozpoznają „odpowiedzi oczekiwane” (nie mylić z prawdziwymi). A specjaliści znajdują „post-factum” coraz więcej błędów w „oczekiwanych” rozwiązaniach – o zgrozo nawet na egzaminach maturalnych z matematyki! Co na to organizatorzy egzaminu – ano tak naprawdę nic. Przecież jest tak pięknie, obiektywnie, niezależnie... Samozadowolenie Ministerstwa Edukacji trwa niezależnie od aktualnie rządzącej opcji politycznej. Po opublikowaniu tegorocznych zadań maturalnych z języka polskiego większość osób, które czytają miesięcznie więcej niż jedną książkę osłupiała. Ale Pan Legutko stwierdził, że jest dobrze, bo matura jest obiektywna, daje wstęp na studia i nie jest oceniana przez nauczycieli ze szkoły abiturienta. A że jest łatwa? Taka być (w/g byłego ministra) to dobrze, bo przecież zdaje ją teraz więcej osób.

Taki wywiad znakomicie wskazuje jakie zaufanie minister ma do swych nauczycieli. To także świetny komunikat dla uczniów szkół - „nauczycielom nie można ufać, bo nie są obiektywni!”. Woda na młyn rodziców „biednych dzieci, na których uwziął się ten potwór od matematyki”. Niech komputer sprawdza wypracowania w/g kryteriów opracowanych przez „wybitnych specjalistów wyznaczonych przez ministerstwo”.

Ale przecież ci młodzi ludzie otrzymują dokument potwierdzający ich wykształcenie. Dokument sygnowany przez Rzeczpospolitą Polską. Poprzednia praktyka (egzamin wstępny na uczelnię) obnażyłaby mizerię stojącą za tym dokumentem – a więc trzeba było te egzaminy zlikwidować. Uczelnie nie będą decydować, czy ktoś się nadaje na dany kierunek – MY WIEMY LEPIEJ i jakaś tam Uczelniana Komisja Rekrutacyjna nie będzie podważać naszej decyzji. Oportunistom uczelnianym też tak jest wygodniej – można wcześniej pojechać na wakacje (pamiętam, jak do połowy lipca siedziałem na egzaminach wstępnych). No i kto w efekcie dostaje się na uczelnie? Ano sprawni „zdawacze”. Rówież sprawni „zdawacze” otrzymują prawo jazdy – ale czy ma to coś wspólnego z umiejętnością prowadzenia samochodu?

To naprawdę niebezpieczna praktyka!!!




adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=596