www.nfa.pl/

:: Polska nie musi być średniakiem
Artykuł dodany przez: nfa (2007-11-27 20:23:52)

Krzysztof Pawłowski

Polska nie musi być średniakiem

Od 21 października mamy w Polsce nową sytuację i nie chodzi o zmianę partii rządzącej. Chodzi o to, że Platformę do zwycięstwa wynieśli nowi wyborcy – młodzi Polacy. Dla mnie to najważniejszy rezultat ostatnich wyborów – ożywienie obywatelskie młodych Polaków. Dodajmy do tego nadzwyczajną frekwencję w największych miastach – a tam pracują najlepiej wykształceni, najambitniejsi i najenergiczniejsi młodzi ludzie. Jeżeli dołożymy do tego fascynujący obraz kolejek do urn, szczególnie w Wielkiej Brytanii i Irlandii, gdzie Polacy pokazali, że ich decyzje o wyjeździe nie były decyzjami o emigracji z Polski, to okaże się, iż Donald Tusk dostał do ręki kilka mocnych kart w grze o przyszłość Polski.

Dołączyć do najmocniejszych

Chciałbym w tym miejscu odnieść się do artykułu Kazimierza Marcinkiewicza z „Rzeczpospolitej” (7 października 2007 r.) zatytułowanego „Nowoczesna e-Polska w Europie”. http://new-arch.rp.pl/artykul/728734_Nowoczesna_e-Polska_w_Europie.html

Nie chcę polemizować z tekstem pana premiera, a raczej go uzupełnić, sprecyzować, czasem wzmocnić jego tezy.

Ostatnio coraz bardziej martwi mnie to, że nie widzę – nie tylko u polityków, ale i u większości publicystów – zmiany w myśleniu o strategii rozwoju kraju. Wciąż myśli się raczej o zmniejszaniu różnicy pomiędzy nami a rozwiniętymi państwami starej Unii, poprawianiu infrastruktury, a rzadko albo wcale próbuje się znaleźć obszary, w których Polska mogłaby – i to w krótkim czasie – uzyskać przewagę w Europie i świecie. Mam wrażenie, że polscy politycy i większości elit, w tym środowisko akademickie, pogodziły się z faktem, że będziemy średniakami. Szczytem ambicji jest uzyskanie przeciętnego unijnego PKB na jednego mieszkańca.

Ale globalna gospodarka nie lubi średniaków, można wręcz powiedzieć, że ich „wycina”. Globalizacja dzieli świat na mocnych i słabych, i to nie tylko wśród przedsiębiorstw, ale i wśród państw. Polska wciąż ma alternatywę: czy będzie nas stać na wysiłek, by znaleźć się wśród najsilniejszych w UE, czy zostaniemy na pozycji dostarczyciela siły roboczej i producenta niektórych towarów.

Rewolucja w biurokracji

Ale przecież mamy zasób niezwykły – pokolenie młodych obywateli. Kazimierz Marcinkiewicz podaje, że grupa osób w wieku 18 – 35 lat liczy ponad 10 milionów. Po raz pierwszy w historii jest wśród nich kilka milionów absolwentów wyższych uczelni i studentów. Około 50 proc. 19-latków rozpoczyna studia. Warto zwrócić uwagę, że w grupie wiekowej 23 – 35 lat absolwentami szkół wyższych w większości są ludzie pochodzący z rodzin biednych lub niezamożnych. Ludzie ci często są pierwszymi osobami w rodzinie, które zdobyły wyższe wykształcenie. Zwykle tak się dzieje, że pierwsze pokolenie, które dostaje szansę studiowania, ma największy zapał, ambicję i chęć uzyskania pozycji niedostępnej dla rodziców. To dlatego w tej grupie obserwuje się tak dużą przedsiębiorczość i zdolność do ponadnormalnego wysiłku. Ale zawsze tak nie będzie. Dzieci obecnych 20- czy 30-latków będą miały słabszą motywację do ciężkiej pracy, bo one wychowają się w zamożnych rodzinach.

Polska ma jeszcze jedną szansę – gdy po 1989 roku wkroczyliśmy w krąg gospodarki wolnorynkowej, na świecie dzięki Internetowi i telefonii komórkowej zaszła rewolucyjna zmiana w sposobie komunikowania. Polskie opóźnienie z lat socjalizmu pozwoliło nam przeskoczyć kilka etapów od razu do najnowszych technologii. Kazimierz Marcinkiewicz ma rację, że podstawowym elementem zakończenia udręki, jakiej doznają Polacy w kontaktach z urzędami, będzie przejście od obecnych dowodów do dowodów z czipem, za pomocą których można by się kontaktować (oczywiście poprzez Internet) z każdym urzędem. Byłoby to nie tylko istotnym elementem usprawnienia działania administracji publicznej, ale także zmieniłoby stosunek obywateli do instytucji publicznych, a więc wprowadziło przyjazną atmosferę pomiędzy obywatelem a państwem.

Rząd Platformy uważany za najbliższy przedsiębiorcom oraz najbardziej prorynkowy, jeżeli nie chce zniszczyć kapitału zaufania w środowisku gospodarczym, nie ma wyjścia i musi w sposób rewolucyjny zmienić relacje pomiędzy przedsiębiorcą a biurokracją. Cel powinien być jasny – skrócić czas założenia firmy do jednego dnia i tak uprościć prawo gospodarcze i ograniczyć liczbę koncesji czy zezwoleń, aby za 3 lata w rankingu najbardziej przyjaznych gospodarce państw Polska znalazła się w pierwszej dziesiątce (obecnie na 87. miejscu, Albania jest 66).

Postawić na firmy rodzinne

Podpowiadam jeszcze jeden obszar w gospodarce, w którym istnieje duży potencjał rozwoju, a którego kolejne rządy nie dostrzegały – firmy rodzinne. Dziś w Polsce zasadniczy wzrost PKB wypracowują polskie oddziały dużych korporacji międzynarodowych. To świetnie, ale za kilka lat się okaże, że w tańszy sposób i porównywalnej jakości produkty można wytworzyć w innym kraju. Wtedy korporacje, kierując się zadaniem maksymalizacji zysku, przeniosą fabryki gdzie indziej.

Firmy rodzinne, przeważnie małe lub średnie, są zaś mocniej związane z miejscem pochodzenia, zamieszkania i nawet gdy już się rozwiną w duże firmy i utworzą nowe fabryki za granicą, to pozostawią centra zysku w Polsce (chyba że państwo nadal będzie próbowało je łupić). Wciąż jeszcze nie dostrzega się tak ważnego w gospodarce faktu, że to mądre prawo i firmy rodzinne najmocniej zapewniają długotrwały wzrost gospodarczy każdego państwa.

Mieszkam w Nowym Sączu – mieście, które jest przedstawiane jako przedsiębiorcze – ale podstawy jego sukcesu gospodarczego zbudowały firmy rodzinne, by wymienić tylko te najbardziej znane: Fakro, Konspol, Koral, Wiśniowski.

Wstrząsnąć korporacją akademicką

W jednym temacie zmuszony jestem polemizować z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Nie chodzi przy tym o tezę, że musimy postawić na jakościowy rozwój nauki i szkolnictwa wyższego, ale wynikające z tekstu dość naiwne przekonanie, że wystarczy zainwestować dodatkowo kilkadziesiąt milionów złotych rocznie, aby „świat akademicki zaczął się zmieniać”.

Zwiększenie nakładów rocznych na naukę i szkolnictwo wyższe nawet o kilkaset milionów euro nie załatwi sprawy, jeżeli nie zmieni się system zarządzania i finansowania sektora nauki i szkolnictwa wyższego. Dodatkowe pieniądze należy przyznawać nie całym uczelniom, lecz najlepszym wydziałom lub instytutom badawczym w wybranych przez państwo dziedzinach nauki kluczowych dla rozwoju Polski. W ten sposób okaże się, gdzie są najlepsze zespoły naukowe, a które powinno się zamknąć, by marnowane tam pieniądze przesunąć do tych najlepszych.

W Polsce nauką i szkolnictwem wyższym rządzi korporacja profesorska. Ktoś powie – tak jest wszędzie. Ale w Polsce „zamknięcie” korporacyjne i pilnowanie interesów korporacji jest znacznie silniejsze niż np. w USA czy Wielkiej Brytanii. Najbardziej jaskrawym przykładem zamknięcia jest średni wiek naukowców, gdy uzyskują oni samodzielność naukową i dydaktyczną – w Polsce jest on o 15 – 20 lat wyższy niż w Stanach Zjednoczonych. Groźne jest to, że najlepsi i najambitniejsi młodzi naukowcy, zamiast czekać na samodzielność w Polsce, wyjadą do USA i będą tworzyć bogactwo narodowe.

Środowisko akademickie pracujące w państwowych uczelniach i instytucjach badawczych obroniło się przed wprowadzeniem nawet ograniczonych form konkurencji. Zasadniczym zadaniem jest też zbudowanie od podstaw całego sektora transferu wiedzy, technologii, innowacji pomiędzy gospodarką a nauką – i współpracy obu środowisk. Wreszcie należałoby wstrząsnąć całym środowiskiem, aby uwierzyło, że nie musi skupiać się na badaniach odtworzeniowych, ale że warto szukać przewag konkurencyjnych w skali światowej. Do tego potrzebna jest jednak konsekwentna polityka państwa w obszarze nauki i szkolnictwa wyższego.

Przez cały okres 1989 – 2007 nasze państwo nie prowadziło świadomej polityki naukowej, a środowisko akademickie wmówiło politykom, że autonomia szkół wyższych (chyba najszersza w zachodnim świecie) sama załatwi sprawę. Mogę się założyć z Kazimierzem Marcinkiewiczem o duże pieniądze, że, niestety, i tu cytuję „w krótkim czasie polskie uczelnie nie staną się Harvardami Europy Środkowej i Wschodniej”, nie wspominając o Azji, chyba że nowy rząd zajmie się poważnie reformą systemu nauki i szkolnictwa wyższego.Z punktu widzenia założyciela uczelni prywatnej, która zbudowała silną markę i która zaczyna tworzyć w obszarze multimediów niezwykłe przedsięwzięcie biznesowe, powinienem się cieszyć, bo obecny system zarządzania nauką i szkolnictwem wyższym – w sytuacji, gdy mamy równoprawny dostęp do środków z UE – pozwala nam uzyskać w ciągu kilku lat taką pozycję, której długo nie uzyskają uczelnie publiczne. Powinienem się cieszyć, ale szansy dla Polski żal...

Autor jest założycielem i byłym rektorem Wyższej Szkoły Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu. W latach 1997 – 2000 był przewodniczącym Konferencji Rektorów Uczelni Niepaństwowych. Przedsiębiorca Roku 2004. Senator I i II kadencji.

P.S. Tekst opublikowany na łamach Rzeczpospolitej 13-11-2007 http://www.rp.pl/artykul/68842.html, zamieszczony na NFA za zgodą autora




adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=446