www.nfa.pl/

:: Nomadyzm niemobilnych, czyli historia naturalna polskiego naukowca
Artykuł dodany przez: nfa (2004-12-11 09:46:02)

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik

NOMADYZM NIEMOBILNYCH

Brak mobilności kadr akademickich

Jednym z argumentów podnoszonych przez przeciwników wprowadzenia w Polsce systemu organizacji nauki podobnego do systemu amerykańskiego jest brak mobilności kadr akademickich. Decydenci argumentują, że pracownicy naukowi trzymają się swojego miejsca zamieszkania a warunki ekonomiczne nie pozwalają na częste zmiany miejsca pracy. Kiedy ogłasza się
konkursy na uczelniach, to zgłasza się zwykle tylko jedna osoba, gdyż praca naukowa nie jest u nas atrakcyjna. Decydenci przyznają, że system amerykański oparty na mobilności kadr jest bardziej wydajny, lecz uważają że dopóki nie dojdzie do zmiany mentalności naukowców polskich to musi być tak jak jest bo inaczej będzie jeszcze gorzej. Ich argumentacja prowadzi do tego, żeby pomimo wejścia do UE w nauce polskiej nic się tak naprawdę nie zmieniło i wszystko pozostało „po staremu”. Każdy postulat zmian jest traktowany jak nawoływanie do rewolucji, której nauka podobno nie znosi.
Czy te argumenty są zasadne ? Czy nie jest to czasem hipokryzja tych, którzy obawiają się jakichkolwiek realnych zmian bo są zbyt przywiązani do obecnego systemu ? Czy brak mobilności kadr jest przyczyną takiego a nie innego systemu organizacji nauki, czy też jest odwrotnie?

Wzorzec kariery - od studenta do rektora na tej samej uczelni

Przebijające się gdzieniedgdzie krytyczne opinie o braku mobilności kadr akademickich na ogół kontrastują z wypowiedziami rektorów chwalących się zwykle w okresie wyborów, że od studenta do rektora byli na jednej uczelni. To ma być argument świadczący za tym, że znają najlepiej uczelnię, jej problemy, i najlepiej nadają się do tego aby nią kierować. To ciekawe, że w tym przypadku brak mobilności nie jest wadą, lecz zaletą kariery akademickiej. W systemie amerykańskim jest to rzecz niespotykana. Taka kariera nie jest możliwa. Kto nie jest mobilny - odpada. Nie ma szans na zatrudnienie. Zmiana miejsca pracy jest wymuszona systemowo. Nie można spędzić całego życia na jednej uczelni, podobnie jak nie można całego życia przepracować w jednej firmie. Przeciętny Amerykanin conajmniej czterokrotnie zmienia miejsce pracy i naukowcy nie są tu bynajmniej wyjątkiem. W przypadku naukowca osiągającego sukcesy, zmiana miejsca pracy prowadzi do coraz wyższych zarobków, większego laboratorium oraz lepszej uczelni i kończy się dopiero gdy uda się mu zdobyć pozycję na Harwardzie lub Uniwersytecie Stanforda, podczas gdy w przypadku naukowca przeciętnego lub wręcz miernego obserwuje się albo brak zmiany miejsca pracy albo przenoszenie się do gorszych szkół wyższych (collegów), gdzie nad uprawianiem nauki przeważa nauczanie. O obsadzie etatu na każdej uczelni – czy to małej, czy to dużej - decydują autentyczne, otwarte konkursy na które wpływa kilkadziesiąt lub nawet kilkaset podań. Niezależna komisja wybiera kandydata o największym dorobku i największych perspektywach rozwoju a nie tego kto najwięcej czasu spędził na jednej uczelni i najlepiej tkał ‘akademicką pajęczynę’ aby w końcu zyskać miano ‘najlepszego z najlepszych’. Wprowadzenia podobnego systemu nasi swojscy uczeni boją się bardziej niż ognia.


,

Chów wsobny

W Polsce najbardziej popularny jest chów wsobny, czyli chowanie swoich - na swoich uczelniach. O rozwoju ośrodka decydują obyczaje plemienne. Każdy ośrodek naukowy opanowany jest przez członków jednego plemienia i tylko członkowie tego plemienia mogą na nim zrobić karierę. Takie reguły obowiązują w starych ośrodkach gdzie więzi plemienne są najtrwalsze. Ktoś spoza wspólnoty plemiennej zawsze jest obcy, bez szans na karierę szczególnie wtedy jeśli nie przestrzega etyki plemiennej. Wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Do tych reguł starają się dostosować także uczelnie młode, dopiero co zakładane w tym uczelnie prywatne. Te są zmuszone do korzystania z kadry starszych uczelni. Ich rektorzy argumentują, że nie może być inaczej bo w ciągu 10-15 lat istnienia uczelnie te nie zdołały wykształcić swojej kadry, tzn. chów wsobny nie został jeszcze ukończony, ale jest na dobrej drodze. Polityka tych uczelni nawiązuje do polityki wiekowych uczelni. O innych sposobach rekrutacji kadr wcale się nie myśli. Wypożyczanie okresowe kadr – tak, rekrutacja nie-swoich na drodze autentycznych konkursów – nie.
Jak upłynie trochę lat i te uczelnie będą się opierać na swojej kadrze, a kariery od studenta do rektora na tej samej uczelni będą także dla nich wzorcowe. Taki system jest u nas utrwalany i po uchwaleniu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym będzie panował na wieki Wprowadzane przez ustawę zmiany mają charakter jedynie kosmetyczny, gdyż to co najważniejsze pozostanie jak jest. Niektórzy twierdzą, że reform nie można przeprowadzić od zaraz, że na to potrzeba czasu, trzeba nowego pokolenia. Tymczasem od obalenia komunizmu upłynęło 15 lat, a obecne na uczelniach nowe pokolenie przejmuje obyczaje swoich poprzedników - chów wsobny nadal obowiązuje. Ludzie zdolni i przedsiębiorczy realizują się z dala od tych skansenów PRLu.

Pseudokonkursy tylko dla swoich

Rektorzy i inni zwolennicy obecnego systemu , twierdzą że system amerykański nie jest dla nas - bo na konkursy u nas zgłasza się tylko jedna osoba a w USA nawet setki. Jest to jednak kosmiczna wręcz hipokryzją!!!! To rektorzy (dziekani) za to odpowiadają organizując pseudokonkursy dla obsadzenia etatu przez osobę wcześniej wybraną na zwycięzcę według kryteriów dostosowanych nie do potrzeb etatu tylko do potrzeb i osiągnięć tej konkretnej osoby, często wg kryteriów genetycznych ( w takiej genetyce jesteśmy silni !). Na wszelki wypadek ogłoszenia o takich konkursach wywieszane są zwykle tylko obok dziekanatu.
Czemu ogłoszenia na etaty standardowo nie są zamieszczane w ogólnopolskich czasopismach (takie ogłoszenia to jedynie wyjątki !) lub w internecie na jakimś ogólnopolskim portalu np. Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego tak aby istniała ogólnie dostępna tablica ogłoszeń - tego obrońcy obecnego systemu nie tłumaczą. Tak jakby się bali aby na etaty nie zgłaszało się więcej niż jedna upatrzona osoba, i żeby nadal był argument przeciwko wprowadzeniu u nas systemu anglosaskiego.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że nawet gdyby ktoś przypadkowo poinformowany ale niepowołany odważył się zgłosić na taki pseudokonkurs to i tak nie ma żadnych szans. Jeśli ma wiele więcej lepszych publikacji i większe osiągnięcia edukacyjne to i tak gorzej spełnia wymagania stawiane kandydatom bo te w sposób wręcz idealny spełnia tylko wybrany wcześniej zwycięzca. Niepowołany do wygrania śmiałek, może być co najwyżej najlepszy abstrakcyjnie, ale konkretnie najlepszy jest ten kto wygrał już przed ogłoszeniem konkursu.
Taki sposób rekrutacji kadr akademickich zapewnia i utrwala niemobilność systemową.

Rzadko spotykane próby mobilności są wręcz karane. Zmiana ośrodka jest podejrzana. Znaczy, że ktoś był słaby albo konfliktowy więc należy się go wystrzegać. Im więcej ma znanych publikacji, im bardziej znane osiągnięcia edukacyjne tym gorzej dla takiego nieudacznika. Udacznikami są ci, którzy ośrodków nie zmieniają, co świadczy o ich wartości i lojalności tak wysoko cenionej przez decydentów.
Pogląd o tym, że jak ktoś jest dobry to wszędzie znajdzie pracę a inni się będą o niego bili nie ma pokrycia w faktach. Tak się dzieje poza Polską. W Polsce jest inaczej. O dobrych nikt się nie bije, dobrych się bije. Wyjątki tylko potwierdzają regułę.


,

Wieloetatowe chałturzenie
.
Profesorowie są zakorzenieni w jednej uczelni, na której robili karierę i co daje im prestiż oraz przysługujące wynagrodzenie bez potrzeby weryfikacji ich pracy (czy niepracy) ale jednocześnie jeżdżą od miasta do miasta, od uczelni do uczelni dla zapełnienia kieszeni. Fakt, że nie wszyscy muszą tak jeździć. Profesorowie zręcznościowi, którzy mają dobre układy z częstej peregrynacji mogą być zwolnieni dostarczając punktów dla ocen PKA.
Nasz system akademicki jest bardzo precyzyjny i nie wymaga pracy, lecz jedynie dostarczania punktów dla uczelni. Jeśli ktoś dostarcza wielu punktów pracować nie musi, albo bardzo niewiele. Układ jest prosty – uczelnia ma punkty, profesor ma pieniądze i obie strony są zadowolone. Jeśli się ma taki układ na kilku uczelniach, które u nas rosną jak grzyby po deszczu, to i kieszeń można nabić bez większego wysiłku. Wielu "sklonowanych profesorów" znaleźć można tylko na liście płac.
Jak wyglądają te wysoko punktowane usługi profesorów zręcznościowych można na ogół poczytać na niezależnych forach internetowych. Serwują zwykle bubel edukacyjny bo nie mają ani czasu na pracę naukową, ani na czytanie literatury światowej, ani na czytanie prac bardzo licznych magistrantów. Nie są w stanie wykrywać plagiatów, o ile w ogóle są taką działalnością zainteresowani. Przekazują studentom kult bylejakości i uczą chałturzenia.
Wieloetatowość profesorów kontrastuje z bezetatowością coraz liczniejszych doktorów.
Ale za doktora choćby najlepszego uczelnie mają mało punktów, za profesora choćby najgorszego - wiele. Stąd uczelnie wolą profesorów. Jak nie zatrudnią aktywnych doktorów to bubel profesorski nie będzie tak widoczny. Nie będzie kontrastu, który by zakłócał tą systemową fikcję edukacyjną. System działa bardzo sprawnie stąd doktorom pozostaje jedynie nomadyzm zagraniczny. U nas nie mają szans, chyba że mają układ z profesorem i odwalają za nich robotę, za marne ochłapy z pańskiego stołu.
Jedynym wyjściem z sytuacji byłaby likwidacja tytułu profesorskiego z prezydenckiego namaszczenia, który daje jego posiadaczom tak silną kartę przetargową dla uczelni. Nie może być tak, by bezproduktywny profesor był wyżej ceniony przez uczelnię od genialnego nawet doktora. Stanowisko profesora powinno być po prostu obsadzone przez najzdolniejszego kandydata ze stopniem doktora, gdyby zaś taka osoba przestała być produktywna naukowo powinna to stanowsiko stracić by uczynić miejsce młodszym i zdolniejszym.

Nomadyzm etycznie wymuszony

Wieloetatowość profesorów stwarza jednakże konkurencję dla uczelni państwowych ze strony uczelni prywatnych. Stąd uczelnie państwowe wprowadzają jej ograniczanie. Określają. że wykładanie na uczelniach w tym samym mieście jest etycznie naganne, gdy natomiast wykładanie w różnych miastach – nie. Stąd mobilność wymuszona zostaje etycznie. Żeby być etycznym trzeba się przemieszczać do miast nieraz odległych. Tym sposobem interesy zasadniczo niemobilnych zostają zabezpieczone, a i etyczność mobilnych ekonomicznie zostaje ocalona. Nie ma mowy jednak o ocaleniu poziomu badań i edukacji.

Inną formą jest mobilność wymuszona skutkami plagiaryzmu, dość powszechnego i wśród profesorów. Profesor przyłapany w jednej uczelni na plagiatach nie zawsze może w niej pozostać. Jeśli plagiatował wiele razy zdarza się, że ponosi konsekwencje takich czynów. Konsekwencje są u nas jednak osobliwe. Prosi się go o opuszczenie swojej uczelni, ale może się przenieść na inną uczelnię. Ktoś kto był nieuczciwym w jednej uczelni, w innej może dawać przykład innym.
W USA plagiatowanie wyklucza ze środowiska akademickiego, w Polsce jedynie wymusza mobilność. Nikt nie odbiera autorom plagiatów tytułów profesorskich lub habilitacji. Gdyby wzrosła u nas wykrywalność plagiatów, to i wzrosła by mobilność kadr akademickich. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ! Niestety tylko nieuczciwym. Uczciwi za karę muszą się trzymać swoich uczelni.


,

Co zmienić w systemie ?

Nie ma chyba wątpliwości dla każdego rzeczywiście zatroskanego o stan nauki i edukacji w Polsce, że ten patologiczny system należy zmienić. Chów wsobny powoduje, że uczelnie - nawet te najlepsze - zapadają na nieuleczalne, permanentne schorzenia. Nepotyzm, klikowość, korupcja, brak krytyki naukowej, negatywna selekcja kadr, rządy samych swoich - to tylko kilka przykładów tych schorzeń. Trzeba podjąć radykalne kroki. Konieczne jest wprowadzenie programu ochrony różnorodności akademickiej.

Trzeba by wprowadzić ustawowo zakaz zatrudniania w uczelniach swoich wychowanków w ciągu co najmniej 5 lat po ukończeniu doktoratu, podobnie jak rzecz ma się w Niemczech. Tym samym ktoś, kto ukończył studia na jednej uczelni zakończone doktoratem obronionym przed komisją ogólnopolską a najlepiej międzynarodową, byłby zmuszony do mobilności – do pracy w innych ośrodkach naukowych- i nie wcześniej niż po 5 latach gdyby zechciał mógłby się ew. starać o miejsce na swojej macierzystej uczelni w ramach otwartego, a z reguły międzynarodowego konkursu. Oczywiście zarobki takiej osoby muszą umożliwiać przeprowadzkę do innego miasta i rozwiązanie problemu mieszkania.
Wprowadzenie otwartych rzeczywistych konkursów - zamiast obecnych fikcyjnych, rozpisywanych w ramach chowu wsobnego – wymusiłoby mobilność kadry naukowej, która bez doświadczeń z innych ośrodków nie miałaby szans powrotu na swoja macierzystą uczelnię.
Obsadzanie etatów w szkołach prywatnych winno się odbywać na podobnych zasadach. Likwidacja wieloetatowości zmusiłaby uczelnie do zatrudniania kompetentnych jednoetatowców, do obsadzania stanowisk według kwalifikacji a nie według ‘tytułów’ u nas od poziomu merytorycznego i etycznego niezależnych. Wieloetatowość w takiej postaci jak występuje w Polsce nie istnieje w USA, gdyż trudno sobie wyobrazić by ktoś mógł godzić obowiązki pracy w jednej uczelni z pracą w drugiej, konkurencyjnej placówce. Jednakże niezbędnym warunkiem usunięcia wieloetatowości oraz robienia rozmaitych chałtur przez naukowców jest po pierwsze wynagrodzenie umożliwiające życie na przyzwoitym poziomie z jednego etatu, a po drugie powiązanie wysokości tego wynagrodzenia z osiągnięciami naukowymi i dydaktycznymi.
Taki system winien działać na rzecz likwidacji uczelni obliczonych na kasowanie kasy przez profesorskich nomadów i na kasowanie dyplomów przez niedouczonych studentów pozbawionych rzeczywistego kontaktu ze środowiskiem naukowym.

Józef Wieczorek, Kraków
Cezary Wójcik, Dallas


Oryginalny tekst zgłoszony do druku w Forum Akademickim. Wersja opublikowana w FA nr 12, 2004 - Nomadyzm niemobilnych patrz artykuł



adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=27