www.nfa.pl/

:: „Skończmy ze ściemą”, czyli dajmy wreszcie polskiej nauce szansę na sukces
Artykuł dodany przez: nfa (2005-10-03 12:51:36)


„Skończmy ze ściemą”, czyli dajmy wreszcie polskiej nauce szansę na sukces

Adam Fularz


Na czym polega praca dobrego naukowca w Polsce? Na odtwórczości, polegającej głównie na syzyfowym przekładaniu dorobku naukowców z innych krajów na język polski, po to by był on rozpropagowany w Polsce. Polska nauka- czyli według moich obserwacji odtwórcze przekładanie dorobku innych w celu uczynienia go zrozumiałym w Polsce- jest jak dla mnie lekkim bezsensem. Nie ma przecież czegoś takiego jak polska nauka. Są za to polscy naukowcy i nauka polskojęzyczna. Czyli oryginalna próba spolszczenia dorobku nauki światowej w bliżej nieznanym mi celu. Może popularyzacji wśród niedouczonych naukowców, którzy nie znają języka angielskiego? Ale im i tak niewiele pomoże: nawet jeśli są odkrywczy, to zwykle z powodu niewiedzy powtarzają to, co już zostało zbadane przez innych naukowców, ponieważ z powodu bariery językowej nie mają szansy na poznanie aktualnych tematów pracy innych naukowców na świecie. A jesli im się nawet uda zagospodarować niezbadaną niszę, to ich odkrycia pozostaną zamknięte w polskim kotle językowym. Nie ma bowiem komu owych odkryć z tego kotła wykopywać i popularyzować. Wszak kariera polskiego naukowca tego nie wymaga, i jest zupełnie zadowolona z pławienia się we własnym polskojęzycznym sosie.

Ostatnio przeczytałem na forum internetowym relację osoby, która zainteresowała się najbardziej znanymi polakami. Zauważyła ona że spośród największych Polaków zdecydowana większość (Kopernik, Wojtyła, Chopin, Skłodowska-Curie, Paderewski, Polański, Modrzejewska) to byli emigranci, a tylko Wałęsa zrobił sukces tu, w Polsce, i to raczej w dziedzine wymagającej języka polskiego, czyli krajowej polityce.

Dlaczego więc nie można być znanym na świecie, żyjąc w Polsce, i trzeba stąd emigrować by rozwinąć skrzydła i zyskać sławę? Ponieważ skutecznym ograniczeniem jest bariera językowa, sprowadzajaca się do tego, że w Polsce wielokrotnie „odkrywano już odkryte” i powtarzano cudze błędy np. w dziedzinie reform gospodarczych, bowiem sięgnięcie po doświadczenia innych krajów, co byłoby chyba najprostsze, było niemożliwe głównie z powodu bariery językowej właśnie. Kopernik pokonał ją, pisząc po łacinie. Ale ilu było takich, o których dzięki barierze językowej świat nie usłyszał? Ile na tym straciliśmy jako naród?



Niestety: bariera jest i będzie barierą, a najlepiej jest ją pokonać jeśli tą barierę ustawimy w odpowiednim miejscu, zwłaszcza w sytuacji gdzie o usytuowaniu tej bariery możemy decydować my sami. Obecnie bowiem ta bariera jest ustawiona niezbyt szczęśliwie. Ustawiono ją dla niewykształconej przeciętności skazanej na przetrwanie, a nie dla tych, którzy chcieliby odnieść sukces, wobec czego efekty jakie są, każdy widzi. Oczywiście zgadza się- każdy polski naukowiec może publikować po angielsku, ale najczęściej tego nie musi i nie robi.

Używając dosadnego słowa z języka skejtów- skończmy ze ściemą. Niech się oburzą wiekowi profesorowie znający tylko rosyjski, niech tradycjonaliści zaczną walić w bębny nacjonalizmu i dumy narodowej. Ale jedno jest pewne- nauka na świecie jest tylko jedna, i wiele krajów bogatszych i większych od Polski na ogół odpuściło sobie niezdrowe ambicje pokonania wiodących języków światowej nauki, w przypadku rozwoju których zadziałały korzyści skali. Ale trzeba to zrobić za jedym zamachem: drastycznie ograniczyć użycie języka polskiego w całej wymianie myśli naukowych. Niech dominują języki obce, choćby tylko z tego powodu, by było więcej niż pewne, że na przeszkodzie swobodnej wymianie myśli nie stoją żadne przeszkody.

Ja bowiem nie widzę sensu dla jakiego szkolenie doktoranta w Polsce miałoby polegać na uczeniu go odtwórczości, gdzie jedynym jego „dorobkiem” jest inwencja przy żmudnej pracy tumacza nowej terminologii na język polski. Skończmy z tym. Niech doktoranci piszą prace doktorskie po angielsku, niech publikują po angielsku. Wyjdźmy z tego błędnego koła, tego nakrytego niewidzialną pokrywą kotła polskiej biedy, dajmy sobie spokój z powtarzaniem pracy już przez kogoś wykonanej. Spiszmy na straty tych naukowców, którzy nie znając języków obcych mają nadzieję na dokonanie czegoś w nauce i byli klientami „naukowych tumaczeń” pokoleń doktorantów. Machnijmy ręką na cały garb ludzi, którzy na tym stracą, i przestawmy barierę językową tak, że oni zostaną wykluczeni po jej drugiej stronie. Niestety, to jest brutalne, trudne i dla niektórych bolesne, ale inaczej nie można tego zrobić. Efektem tego będzie to, że osoba dla której języki obce są barierą, nie będzie miała możliwości kariery naukowej w większości dziedzin i czasem pozostanie jej jedynie wąskie poletko tej nauki, gdzie użycie języka obcego nie miałoby celu.

Polskojęzyczna nauka winna się bezapelacyjnie kończyć na edukacji studentów i na opracowaniu skryptów i podręczników do ich nauki. Cała reszta winna być w językach światowej nauki, czyli głównie angielskim. Choć i to jest wątpliwe, bo ja, studiując na niemieckiej uczelni, miałem wiele podręczników anglojęzycznych, i mimo że wykłady były na ogół po niemiecku (bądź co bądź również języku nauki światowej), to materiały do nich nierzadko były już po angielsku. Język narodowy dominował jako wykładowy mniej więcej do licencjatu, a potem zakładano że student już wystarczająco opanował angielski (pewien poziom języka obcego był wymogiem uzyskania licencjatu), i bardzo często pracowano na materiałach angielskojęzycznych oraz oferowano całe kursy w tym języku. Umożliwiało to uczelniom pozyskiwanie i bezproblemowe wykorzystywanie zagranicznej kadry naukowej do prowadzenia wykładów i pracy naukowej.

Dla mnie nie ulega najlepszej wątpliwości, że cała reszta polskiej twórzczości naukowej, ponad poziom magisterium, musi już być w językach nauki światowej, oczywiście poza dziedzinami, gdzie konieczne jest stosowanie języka polskiego, ale te stanowią niewielki procent w całym wachlarzu dyscylin, spolszczanych w niezbyt wiadomym celu przyblizenia ich nie-za-bardzo-wiadomo-komu. Najpewniej profesorom z minionej epoki, których w opinii wielu wciąż należy doedukowywać i wciągać w wir naukowej dyskusji, mimo że ja już skazałbym ten typ nauki na konieczne przecież wymarcie.

Dajmy więc sobie z tym spokój- odeślijmy to brzemię polskojęzycznej kadry naukowej na zasłużone miejsce w historii i zajmijmy się doganianiem postępu nauki światowej, gdzie w wielu dziedzinach, takich jak choćby ekonomia, jesteśmy w tyle. Po co zajmować się edukowaniem i wleczeniem za sobą balastu, skoro i tak wiadomo, że sukcesu w ten sposób się nie odniesie? Po cóż równać polskich naukowców z nizinami „nauki polskojęzycznej”? By ją skutecznie spowolnić? Przecież to nie ma sensu, poza tym że usprawiedliwia egzystencję tych tylko „polskojęzycznych”.

Niech bariera językowa będzie pokonana obowiazkowo przez wszystkich bez wyjątku, i niech będzie ustawiona zaraz po uzyskaniu magisterium, a najlepiej, by wstępem do niej był już okres studiów wyższych po magistracie, wprowadzajacy studentów w fachową literaturę spoza świata ich bariery językowej. Niech i doktorat i habilitacja, a tym bardziej profesura będą okupione bez wyjątku wymogami publikacji anglojęzycznych. Wówczas naukowiec stanie się synonimem kogoś, kto bariery do wymiany myśli nie posiada, i kto jest cześcią światowej wspólnoty naukowej w pełnym tego słowa znaczeniu, czynnie w niej biorąc udział poprzez publikacje w językach umożliwiających wymianę naukową bez ograniczeń.

W mojej dziedzine ekonomii, którą się zajmuję, na kiludziesięciu mi znanych polskich naukowców, nie ma ani jednego, który byłby naukowcem w takim sensie znaczenia jak przedstawiłem poniżej. Nieliczni wolni od bariery językowej zazwyczaj ociążeni są balastem edukowania kolegów i zajmują się przekładaniem dorobku nauki światowej w celu rozpropagowania go wśród innych naukowców „bez języka”. Bowiem dziś normą jest właśnie nieumiejętność komunikacji ze światową wspólnotą naukową i jej poziomem postępu, i stała się ona wygodną wymówką dla rzesz polskich profesorów, od których wprost nie można było wymagać znajomości podstawowych zagadnień z jakiegoś kluczowego podręcznika dla studentów z innego kraju, a domaganie tego świadczyłoby, że pytający „chyba z kosmosu się urwał” – wszak typowy polski profesor tego wiedzieć nie może, bo to jest np. „po angielsku” . Nielicznym barierę jezykową pokonującym pozostaje żmudne zadanie translatora, publikującego polskojęzyczne badania oparte na zagranicznej literaturze, mające w zamierzeniu doedukować polskich kolegów. Cel tego w moim odczuciu jest niewiadomy, być może jest to odruch litości, choć ogólny tego efekt z boku oglądany, przypomina prowadzenie ślepców w pochodzie piechurów. Przewodnikami są tłumacze, a bardzo częste kolizje ślepców z innymi, tudzież naukowe błędy, są nieodzowną częścią takiej wyprawy. Jedyna pociecha płynie z tego, że przez błędy ślepców nikt ze światowego peletonu piechurów nie będzie poszkodowany ponieważ ich nawet nie dostrzeże i nie zareaguje. Poszkodowanymi są jednak obywatele tego kraju, którzy dostają produkt w postaci nauki pełnej różnorakich błędów, może i usiłującej dotrzymać tempa, ale posuwającej się cokolwiek chaotycznie i po omacku, wszak brakuje jej solidnego „zaplecza” jakim jest łączność z jej światową towarzyszką.

Być może po takim postawieniu sprawy okaże się że w Polsce jest niewielu naukowców będących na normalnym, to jest światowym poziomie, wszak niewielka część już od dawna pracuje w innych językach. Cała jednak reszta, grająca rolę „lokalnych iluminatorów” będzie wówczas zdemaskowana, a nowy, normalny standard z czasem zacznie owocować doganianiem światowego peletonu. Bo przecież nie ma innej możliwości by tą barierę pokonać jak to, że naukowiec będzie gwarancją braku bariery języka. Dopiero wtedy możemy być pewni, że nauka w Polsce nie jest „ściemą”, produktem naukopodobnym, dziwnie opóźnionym o wiele lat.

W mojej dziedzinie ekonomii transportu tak właśnie było, a kolejne publikacje naukowców z mej dziedziny były dobrze wygotowane w niewielkiej ilości polskojęzycznej literatury z tego przedmiotu. Wymiany, bezpośredniego czerpania myśli z zagranicy niemalże nie było, a jak już, to dominowała Rosja, oraz siermiężna ideologia minionej epoki, tutaj jakoś mocno zakonserwowana i uparcie powielana. Jeśli nawet ktoś wyrwał się z nowymi tezami „z Zachodu” to na ogół nie był zrozumiany, ponieważ przepaść między „produktem myśli polskiej” a zagranicznym była dość spora. Pora to zdemaskować- wymiany i dorówania do poziomu być nie może, bowiem to właśnie system polskiej nauki jest nastawiony na wspieranie polskojęzyczności, właśnie w celu obrony tych „ślepców” przed zdemaskowaniem.

Pora to zmienić. Niech do uzyskania każdego kolejnego szczebla w karierze naukowej we wszystkich dziedzinach poza tymi w których użycie języka polskiego jest celowe, potrzebne będą tylko obcojęzyczne publikacje, a polskie niechaj nie mają już żadnego znaczenia. Niech polski będzie w pracy naukowej jedynie językiem pomocniczym, językiem skryptów dla studentów z pierwszych lat nauki. Niech polskie periodyki naukowe ukazują się tylko i wyłącznie w językach światowej nauki. I niech polska myśl naukowa zrobi wreszcie karierę, skoro myśli uwięzłej w polskojęzycznym kotle wyjść to za bardzo nie może. Wówczas jest wg mnie jakaś szansa dogonienia reszty świata, co ma szczególne znaczenie w takich zapóźnionych dziedzinach jak np. ekonomia. Bowiem w momencie gdy język polski jest standardem a przewodnim hasłem jest „polska nauka tylko dla Polaków”, tej szansy w skali światowej już nie ma, lub jest ona bardzo nikła, a cała kariera naukowa zdaje się być bezczelną „ściemą”, czynioną w zakłamaniu (bo skąd absolutna pewność że nie powtarza się już gdzieś wykonanych kierunków badań?) i na ślepo, bez możliwości należytego zapoznania się z dorobkiem reszty badaczy na świecie.

Adam Fularz, Research Fellow, Institute for Transport Studies, Leeds UK


adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=122