List
otwarty do
Pani
Prof. dr hab. Leny Kolarskiej-Bobińskiej,
Minister
Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Szanowna
Pani Minister,
W
dyskusjach o potrzebie wzmocnienia badań naukowych w Polsce nie
dostrzega się kluczowego faktu, że pracownicy naukowi uczelni
wyższych od lat prowadzą swoje badania naukowe... praktycznie za
darmo,
gdyż pieniądze jakie Ministerstwo przeznacza dla uczelni
publicznych (podstawowy składnik ich funduszu płac) nazywane są
potocznie podstawową dotacją dydaktyczną
(i dokładnie tak są interpretowane). Zatem badania naukowe
prowadzone przez naukowców uniwersyteckich (w ramach działalności
statutowej uczelni) w zasadzie nie mają źródła finansowania
(drugim głównym składnikiem budżetu uczelni są bowiem dochody z
płatnej dydaktyki). Granty są rozliczane odrębnie, stanowią
zresztą niewielki składnik (kilka procent) budżetu przeciętnej
uczelni.
Paradoksalnie,
pracownicy naukowo-dydaktyczni rozliczani są przede wszystkim
właśnie z działalności naukowej, zatem jest ona od nich
wymuszana pod groźbą utraty pracy. W skali jednostkowej ten
dysonans nie ma dużego znaczenia (pracownik otrzymuje wynagrodzenie
za całokształt pracy i nie musi wnikać w źródło finansowania),
ale bardzo negatywne skutki pojawiają się w skali uczelni czy
wydziałów: jednostki o wysokim poziomie naukowym czy dydaktycznym
są wyraźnie niedocenione. Główny płatnik, czyli Ministerstwo,
zdecydowanie preferuje bowiem dużą
liczbę studentów,
kosztem jakości dydaktyki i badań naukowych. Uczelnie próbują
amortyzować te negatywne tendencje, przesuwając część środków
w kierunku „ubogich” wydziałów o profilu bardziej naukowym, ale
wobec narastającego kryzysu demograficznego, wydziały „bogate”
(czyli obfitujące w studentów) mogą być coraz mniej skłonne do
dofinansowywania pracy naukowo-badawczej innych wydziałów. Zresztą
to nie jest ich zadanie. Decyzja o tym, jaką część dotacji
przeznaczyć na finansowanie misji naukowo-badawczej uczelni
publicznych, należy do władz państwa: do Sejmu, rządu czy
Ministerstwa. Niestety, na razie część dotacji dla uczelni
publicznych przeznaczona na naukę jest bliska
zeru,
co stoi w sprzeczności z deklaracjami o kluczowej roli nauki dla
rozwoju naszego kraju. Posiadanie wydziałów prowadzących
działalność naukową na wysokim poziomie powinno się uczelniom
opłacać. Obecnie często jest dla uczelni ciężarem. Stan
obecny można łatwo poprawić bez
żadnych dodatkowych nakładów
finansowych, przy okazji usuwając poważne wady tego stanu w
zakresie prawa pracy. Wystarczy zmienić algorytm rozdziału dotacji
dydaktycznej (Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego
z dnia 20.02.2013, Dziennik Ustaw RP, poz. 273). Gdyby dotację tę
uczynić (nawet bez zmiany jej wysokości) dotacją
naukowo-dydaktyczną,
to od razu otrzymujemy źródło zapłaty za pracę naukowo-badawczą
w ramach badań statutowych. Aby składnik naukowo-badawczy tej
dotacji spełniał motywującą i pro-jakościową rolę powinien być
dzielony proporcjonalnie do efektów badań naukowych, czyli np.
proporcjonalnie do przyznanych środków na badania statutowe (BST),
bo właśnie one odzwierciedlają kategorię naukową i potencjał
badawczy wydziałów czy uczelni. Wtedy strumień pieniędzy z
Ministerstwa w znacznie większym stopniu popłynąłby w kierunku
uczelni i wydziałów prowadzących działalność naukową na
wysokim poziomie. Obecny
algorytm podziału dotacji dydaktycznej ma też wiele innych wad,
sprawiających, że jest on anty-jakościowy
i anty-rozwojowy (wbrew
deklarowanym intencjom).
Na przykład: Składnik
dostępności kadry. Wprowadzony w roku 2013 składnik jest, wbrew
pozorom, wyjątkowo anty-jakościowy.
Skomplikowana,
hermetyczna postać ukrywa zaskakującą treść: uczelnie, w
których na jednego pracownika przypada więcej studentów otrzymają
z tytułu tego składnika... większą dotację. Aby to zilustrować,
rozważmy dwie uczelnie mające po 1000 nauczycieli akademickich,
przy czym pierwsza ma 13 000 studentów, a druga 48 000 studentów.
Logika i zdrowy rozsądek sugerowałyby, że uczelnia pierwsza ma
bardziej dostępną kadrę i powinna dostać jakąś premię z tego
tytułu. Inną logiką kierowali się autorzy algorytmu. Bardziej
„dostępną” kadrę ma ich zdaniem ta druga uczelnia i to ona
dostanie aż 3 razy więcej środków w ramach tego składnika. W
praktyce jest to więc dodatkowy składnik studencki. Co więcej,
wlicza się tu także studentów zaocznych (w składniku studenckim
ich nie ma). Zatem obecna forma składnika dostępności kadry
preferuje (wbrew jego
nazwie)
uczelnie o dużej liczbie studentów, zwłaszcza zaocznych. Nie
uwzględnia się też oczywistego faktu, iż osoby pracujące na
wielu etatach, czy osoby dojeżdżające z innych ośrodków, są o
wiele mniej dostępne studentom.
W
składniku kadrowym liczy się teraz jakąkolwiek kadrę
nauczycielską (od magistra, poprzez wieloetatowców, po osoby w
wieku emerytalnym). Ale nie znaczy to, że finansowane są wszystkie
etaty. Wręcz przeciwnie, z danych mojej uczelni wynika, że
profesor nie generuje w tym algorytmie nawet połowy swojego
wynagrodzenia brutto. To samo dotyczy innych etatów. Niestety
algorytm faworyzuje osoby mające dwa lub więcej etatów: do
każdego z ich etatów na uczelni publicznej dopłaci podatnik.
Zatem w sumie budżet państwa (wbrew deklaracjom) łoży znacznie
więcej na takiego wieloetatowca, niż na pracownika zaangażowanego
w pracę naukową i dydaktyczną w swym jedynym miejscu pracy. Może
warto byłoby, aby algorytm finansował w pełni przynajmniej
niektóre etaty (na przykład etaty profesorów poświęcających
cały swój czas pracy na jednej uczelni)?
Duża
stała przeniesienia C=0.65 jest bardzo anty-rozwojowa. Nie opłaca
się zatrudniać nowych pracowników (państwo nigdy w pełni nie
zrekompensuje inwestycji w nowy etat), natomiast opłaca się
zwalniać kadrę. Nie dość, że uczelnia oszczędza na każdym
zwolnionym etacie, to jeszcze budżet jej dopłaca w latach
kolejnych. Wydaje mi się, że stała przeniesienia powinna być
równa C=0 dla składnika kadrowego. Umożliwi to płynniejszą
wymianę kadry między uczelniami, da impuls pro-rozwojowy dobrym
uczelniom, chcącym się rozwijać.
Algorytm
powinien promować działania władz uczelni korzystne dla rozwoju
nauki i edukacji. Obecnie jest wręcz przeciwnie. Algorytm premiuje
przede wszystkim jeden kierunek działania: obniżkę kosztów
kształcenia studentów, zwalnianie kadry naukowej i dydaktycznej,
wzrost pensum i nisko opłacanych godzin nadliczbowych, czy wręcz
„umowy śmieciowe”. Zmiany
są pilne i konieczne,
tym bardziej, że formalny brak finansowania czasu pracy poświęconego
na badania naukowe wydaje się być sprzeczny z Ustawą Prawo o
Szkolnictwie Wyższym (badawcza rola uczelni), Kodeksem Pracy (za
wykonaną pracę należy się zapłata), Konstytucją czy prawami
człowieka (wymuszanie darmowej pracy). Niezależnie od zmiany
strategicznej, jaką jest docenienie roli pracy naukowo-badawczej,
warto niezwłocznie zmienić ewidentną pomyłkę, jakim jest opisany
wyżej składnik „dostępności kadry” (choć ponoć nie jest to
błąd, tylko czyjeś świadome działanie).
Co
więcej, algorytm zmodyfikowany w zarysowany wyżej sposób pozwoli
na odpowiednie (proporcjonalne do potencjału naukowego i osiągnięć)
finansowanie działalności naukowej poszczególnych uczelni, bez
potrzeby arbitralnego dzielenia ich na zawodowe, badawcze czy ośrodki
wiodące.
Białystok,
15 stycznia 2014 roku
Z wyrazami szacunku
Jan
Cieśliński
profesor
na Wydziale Fizyki,
senator
Uniwersytetu w Białymstoku
|