Prawdę mówiąc, nie wiedziałem wówczas, że naruszam tak poważnie prawo. 5 stycznia tego roku odbyła się rozprawa, na której sąd oddalił zażalenie Akademii, dzięki czemu do tiurmy nie poszedłem. Tak właśnie zostałem przez Miko2 mianowany złodziejem.
Sprawa jest bardziej komiczna niż poważna, ale ilustruje jak już wspomniałem pewien sposób myślenia charakterystyczny dla niektórych przedstawicieli naszego środowiska. Jego istotą jest przekonanie, że każdy ma znać swoje miejsce w szeregu, a ten co jest „wyżej” może tego „niższego” w dowolny sposób zgnoić, nie tylko pozostając bezkarnym, ale nie tracąc również niczego ze swojego autorytetu. W tej konkretniej sprawie nie udało się to do końca, głównie dlatego, że mając już pewne doświadczenie w kontaktach z władzami AŚ starałem się w miarę możliwości uprzedzać, nieudolne często, pomysły tychże władz na załatwienie mnie w odpowiadającym im stylu. Warto tu zwrócić uwagę na postawę AŚ, która konsekwentnie uchylając się od jasnego określenia roszczeń pod moim adresem usiłowała na mnie wymusić płacenie za rzeczy, które sama posiada. Zaskarżenia decyzji o umorzeniu postępowania nie warto chyba komentować. O sprawie nie warto byłoby pewnie pisać, gdyby nie ciekawostka prawna. Otóż przez mobbing rozumie się szykanowanie pracownika przez AKTUALNEGO pracodawcę. Ja byłem mobbingowany przez BYŁEGO. Praca w uczelni ma trochę inny charakter niż np. praca w zakładzie pracy, gdzie pracodawca zapewnia wszystkie narzędzia w miejscu pracy i sytuacje podobne do opisanej mają małe szanse zaistnieć. Według mojego rozeznania opisany wyżej przypadek nie daje się zakwalifikować jako naruszenie prawa, a dla dotkniętego taką postawą uczelni bywa bardzo dotkliwy. Ja straciłem mnóstwo czasu na dowodzenie, że nie jestem wielbłądem, a i tak jestem publicznie pomawiany o zamiar zawłaszczenia sprzętu i nie mam szans na ukaranie sprawcy pomówienia. Wydaje mi się, że ze względu na specyficzny charakter pracy w uczelni należy możliwie szybko powołać jakiś organ, który znając charakter tego właśnie stosunku pracy pomagałby rozstrzygać podobne do opisanej sprawy. Ja zwracałem się o interwencję m.in. do Ministra Edukacji i RGSW, ale okazuje się, że obie te instytucje nie są tu kompetentne. Daleki jestem od wyrażania jakichkolwiek generalizujących opinii, ale obawiam się, że konieczna z punktu widzenia edukacji autonomia uczelni i wysoki autorytet społeczny prominentnych pracowników szkół wyższych mogą być interpretowane jak zachęta do czynów godzących w dobra opinię całego środowiska i niekoniecznie zgodnych z celami, dla których uczelnie tę autonomie mają. Uprzedzając ew. zarzut, iż ten tekst też dobrej opinii środowisku nie przysporzy, chciałbym zauważyć, że ja wyczerpałem już wszelkie inne możliwości dowodzenia mych racji. Jest jeszcze jeden problem związany z hermetycznością naszego środowiska. Chodzi o swoistą utratę kontaktu z rzeczywistością. Od pracownika uczelni wymaga się niekiedy z jednej strony lojalności na poziomie wasala, z drugiej, to już zawsze, przestrzegania bardzo ostrych norm etycznych dotyczących jego stosunków z CAŁYM społeczeństwem, którego środowisko chciałoby być elitą. Jakoś to pewnie można pogodzić, ale ta homeostaza jest mało stabilna i w konkretnych przypadkach trudna do utrzymania przez tych, którzy winni o to dbać.
strony: [1] [2] [3] [4] [5]
|