Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 117


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Varia > Szanujmy hipokrytów

Waldemar Korczyński

Szanujmy hipokrytów



Informacje o wojnie przeciw studenckim plagiatom prac dyplomowych przywołały u mnie wspomnienie nowelki jakiegoś francuskiego naturalisty, bodaj czy nie Maupassanta, o pochodzącej z „dobrej”, ale zubożałej, rodziny dziewczynie, która bywając na balach i przyjęciach wynosiła w torebce smakołyki dla matki. Na którymś z takich balów jednej z dam zginęło coś cennego; chyba bransoleta, ale pewien nie jestem. Rozbawione towarzystwo zaproponowało, by każdy uczestnik balu opróżnił publicznie torebkę lub/i kieszenie. Traktowano to jako nową zabawę. Nasza bohaterka odmówiła. Odmówiła, bo krępowała się pokazać, że „ukradła” ciastko dla matki. W efekcie spłacała potem bransoletę, której nie wzięła.

Przypomniała mi się też opowieść, która na początku stanu wojennego krążyła w moim ówczesnym miejscu pracy. W komitecie miejskim zorganizowano naradę z udziałem ludzi spoza PZPR. Jedna z takich osób wyczaiła w bufecie komitetu wędlinę bez kartek i ustawiła się w kolejce. Jakiś czujny pracownik komitetu poznał „osobę nieuprawnioną” i stwierdził głośno, iż powinna się ona wstydzić, że pcha się, gdzie jej zakazano. Zagadnięty, a nieuprawniony, uczestnik narady zapytał podobno przytomnie, a głośno, „Kto właściwie powinien się tu wstydzić?!”. Nie wiem czy opowieść była prawdziwa, czy nie; nie jest to teraz ważne. Ważna jest jednak występująca w obu przypadkach siła przekonań. Przekonania, że bardziej hańbi nędza niż kradzież i przekonania, że ludzie w naturalny sposób dzielą się na uprawnionych do zakupów bez kartek i pozostały motłoch. To, oczywiście, dwie strony tego samego medalu (może lepiej powiedzieć tej samej brudnej monety?).

 J. Wieczorek pisał tu przed laty o hipokryzji jako jednym z ważniejszych współtwórców obecnej naszej mizerii. Ja się z nim wtedy zgadzałem. Dziś chyba nie nazwałbym tego czystą hipokryzją. Pojęcie hipokryzji zakłada, że hipokryta wie, iż robi wrażenie lepsze niż rzeczywiście jest, czyli wie, że jest oszustem.

Ja mam dziś nieprzyjemne odczucie, że piszący o walce z plagiatami naprawdę wierzą w to, co piszą, a ich oburzenie jest szczere. Chciałbym jeszcze wiedzieć gdzie byli, gdy rozdymano studia do takich jak dziś rozmiarów. Czy wierzyli, że student zaoczny (to tam popełnia się głównie owe wstrętne plagiaty) może być tak samo wydajny jak jego „dzienny” kolega? Zaoczny ma od 70 (tak kiedyś było!) do 30 procent mniej zajęć dydaktycznych na dodatek zgromadzonych w ogromnych, niekiedy 12 godzinnych, blokach. I takie same jak dzienny terminy i rygory. I, oczywiście, żąda się od niego tego samego „wysokiego poziomu”. A ponadto sukcesów w pracy zawodowej, a często i bycia dobrym rodzicem. Toż to geniuszy samych chyba na tych studiach mamy!

Ja pracowałem w wydziale, gdzie na każdego etatowego pracownika (wliczając w to portierów, bibliotekarki i sprzątaczki) przypadało po ok. 30 dyplomantów. Ogromna większość pracowników miała po kilka (jeden w sumie ponad dziesięć) „etatów przeliczeniowych”. I większość z nas jakieś prace dyplomowe prowadziła. Na ogół po kilkadziesiąt. A prawie każdy pracował jeszcze w innej szkole (niektórzy w dwóch) i tam też był promotorem. Władze, oczywiście o wszystkim wiedziały. Można łatwo policzyć ile czasu mógł promotor poświęcić dyplomantowi i wyobrazić sobie jak szczegółowo mógł sprawdzać, czy sygnowana jego nazwiskiem praca jest oryginalna.

Do czasu mojej „rozróby” nikt (prawdę mówiąc ja też; wkurzyło mnie nie złamanie zasady, ale „przegięcie pały”) w tym niczego złego nie widział. Do dziś myślałem, że to hipokryzja, za którą (jak chyba każdą hipokryzją) gruba forsa stoi i oczy decydentom zasłania, aby rzeczywistości przaśnej zobaczyć nie mogli. Ja chyba takim hipokrytą, przynajmniej częściowo, byłem. Ton wypowiedzi o „pladze plagiatów” świadczy jednak o tym, że ich autorzy wierzą w to, co piszą!!! I to nie jest już hipokryzja! Niestety, nie.

Z hipokrytą można dyskutować i wytłumaczyć mu nieopłacalność jego poglądów. Jak jednak wytłumaczyć człowiekowi wierzącemu w jakieś „racje”, że racji nie ma?! Bez wiary żyć się normalnie nie da, a najlepszym tego dowodem są postmoderniści, którzy wątpienie we wszystkie chyba stwierdzenia i wartości doskonale z korzystaniem z owoców pracy modernistów łączą, ale tym ostatnim non stop dokopać usiłują. Czy to jest jednak normalne? Większość problemów we wszystkich dziedzinach życia społecznego ma u swych źródeł zachwianie proporcji między wiarą, a wątpliwościami. Problemy w nauce i szkolnictwie również. Ja nie twierdzę, że wszyscy uczeni głoszący wzniosłe i nośne społecznie hasła wierzą w to, co mówią. Jeśli jednak tych wierzących jest nawet kilkanaście procent, to ja czarno widzę przyszłość równo wszystkich reform, bo siła działania człowieka ideowego jest znacznie wyższa niż trochę nawet wątpiącego.

Plagiaty prac dyplomowych, to tylko jeden, najlepiej chyba widoczny, aspekt ogólnego syfa (syfu? Nie wiem jak to odmieniać, a słowo zyskuje na znaczeniu), jaki coraz częściej ujawnia się w różnych dziedzinach nauki i szkolnictwa. Innym, nie mniej widocznym jest powszechne przekonanie o wyjątkowej wartości wszystkiego z etykietą „naukowe”. Pamiętam próby wyliczania tzw. sprawności nauki jako mechanizmu pozyskiwania i przetwarzania wiedzy. Nie pomnę już metodologii, ale pamiętam, że okazywało się, iż te najlepsze instytucje naukowe osiągały sprawność rzędu 5%. A mimo to ludzie po obu stronach linii oddzielającej naukę od nie-nauki (nb. może ktoś zna definicję pozwalającą odróżnić naukę od innych sposobów uzyskiwania wiedzy?) wierzą w moc nauki i traktują naukowców jak uwspółcześnionych bogów prawdy, piękna i – co najgorsze – moralności. I ta wiara jest społecznie równie kosztowna jak wspomniana wyżej wiara w wyłączną winę studentów-plagiatorów. Piszę „wyłączną”, bo nie słyszałem, by ktokolwiek szukał winnych wytworzenia sytuacji, w której i studenta i promotora postawiono w opisanej wyżej sytuacji. Nie słyszałem nawet, by władze jakiejś uczelni liczyły zamiar według sił i znacząco ograniczały ilość studentów proporcjonalnie do możliwości normalnego kształcenia. Jeśli ktoś taki przykład zna, to ja chętnie poczytam. Nie wątpię, że takie kuriozum kierujący tym portalem z przyjemnością nagłośnią. Znam, oczywiście, argument, iż bez zaocznych uczelnie pomarłyby z braku pieniędzy; na badania, na dydaktykę, na inwestycje, a głównie na pensje biednych, a genialnych i pracowitych naukowców. Szkoda tylko, że „ludowi czarnemu” serwowano mowy o „podnoszeniu współczynnika scholaryzacji”, „awansie społecznym” i misji uczelni państwowych, co to kaganiec oświaty w Polskę niosły. Takich przykładów namnożyć można multum. I w każdym z tych przypadków warto zapytać ilu wśród wciskających ludziom takie pomysły było wierzących, a ilu hipokrytów. I hołubić tych ostatnich, bo to oni są nadzieją na zmiany. Lud się nie zmieni i dalej będzie jednych i drugich podziwiał.

Dziś wszelkie próby powrotu do tego co było bardziej szkodzą niż pomagają. Tego nikt nie opanuje. Różnorodność poziomów uczelni, czy mniej eufemistycznie mówiąc lipa kształcenia masowego „na wysokim poziomie” to zjawisko światowe, choć Polska wydaje się skutecznie walczyć o jedno z czołowych miejsc. Prace dyplomowe mają sens w kilku być może polskich uczelniach i tam tylko, gdzie na jednego, nie mającego zbyt wielu zajęć, promotora przypada nie więcej niż kilku dyplomantów. Tego się – pod groźbą ośmieszenia - nie przeskoczy. W naszych warunkach jedynym sensownym wyjściem jest likwidacja tego zabytku kształcenia. Głównym celem pisania pracy dyplomowej jest, zadaje się, przygotowanie absolwenta do pisania mniej lub bardziej naukowych wypracowań. Dziś jest to zbędne; dobrzy studenci pisać mogą normalne publikacje, a słabsi w ogóle niczego takiego w przyszłości pisać nie będą, bo w ogóle nie będą nigdy samodzielnie niczego pisać. „Podsumowaniem studiów”, – jeśli coś takiego rzeczywiście być musi – może być centralny, zewnętrzny, egzamin. Taka druga matura, bo - tak bez wiary i hipokryzji – większość studentów na tyle tylko stać. O powody nie pytam, bo „wierzącym” nie jestem, a hipokrytą być już nie lubię.

 

nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.036 | powered by jPORTAL 2