Dariusz Tołczyk
Polski inteligent w niewoli stada
Niedawno, dzięki artykułowi Jacka Żakowskiego "Rewolta polskich inteligentów" ("Dziennik", 5 kwietnia 2007), dowiedziałem się dwóch nowych rzeczy. Po pierwsze, że w Polsce istnieje ktoś taki jak abstrakcyjny polski inteligent. Po drugie, że tenże inteligent właśnie się zbuntował przeciwko władzy.
W obliczu takich rewelacji zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio inteligencja polska przemawiała jednym głosem.
Okres heroiczny
Można chyba przyjąć, że działo się tak w czasie II wojny światowej pod okupacją niemiecką (bo już w sowieckim Lwowie czy Wilnie było nieco inaczej). Ówczesny głos inteligencji nie różnił się w sprawach zasadniczych od głosu, którym mówiła reszta polskiego społeczeństwa. Był to okres heroiczny: głos i czyny szły zwykle w parze, jeśli chodziło o stosunek polskich inteligentów (ale również robotników czy chłopów) do kwestii uważanej wówczas generalnie za najważniejszą, czyli sprawy narodowego bytu Polski. Społeczeństwo słyszało dość dobrze głos inteligencji i traktowało go poważnie. Był to nierzadko głos partyzanckich dowódców, z których służący pod ich komendą chłopi i robotnicy potrafili być dumni.
Konfitury stalinizmu
A później? Później inteligencja polska przemawiała jednym głosem w czasach stalinowskich. Takie wrażenie mogli odnieść zwłaszcza ludzie, którzy nie stykali się wówczas z inteligentami na gruncie towarzyskim, lecz słyszeli ich głos głównie z trybun, literatury, radia, prasy, filmów. Był to głos mało podobny do tego, jaki pamiętano z czasów niemieckiej okupacji. Jednak ludzie znający okupację sowiecką na polskich Kresach rozpoznawali nieraz jego brzmienie.
Na mównicach, w gazetach, na uniwersytetach, w szkołach, w książkach polscy inteligenci z zapałem domagali się surowych wyroków na bandytów z akowskiego podziemia; szydzili z niewydarzonych mrzonek o niepodległej Polsce; drwili z pojęć takich jak honor, ojczyzna, nie mówiąc już o Bogu. Najbardziej znani i chwaleni publicznie członkowie polskiej inteligencji chętnie pozowali do zdjęć w towarzystwie bierutowskich dostojników, bili im brawo na stojąco, wznosili kwieciste toasty na partyjno-rządowych bankietach, wypinali piersi do odznaczeń i przebierali nogami na salonach władzy. To jest obraz inteligencji, jaki musiał się utrwalić w pamięci reszty polskiego społeczeństwa - tych pozostałych obywateli, których władza nie zapraszała na swoje salony. To przecież przed ich oczami odbywały się te popisy. Stalinizm przemawiał do Polaków nie tylko ubeckim knutem, lecz również inteligenckim piórem. Jacek Żakowski twierdzi, że "inteligent ma pamięć". Zapomina, że ma ją również zwykły człowiek, o czym wielu inteligenckich prominentów - ogarniętych w latach stalinowskich radosnym pędem do przywilejów i poczuciem własnego znaczenia - pewnie nawet nie pomyślało. Zwłaszcza że niejeden z nich posiadł, jak można było potem nieraz się przekonać, umiejętność błyskawicznego kasowania własnej pamięci i płynnego zmieniania własnego wizerunku i poglądów. Jedna cecha pozostała u nich stała - inteligenccy prominenci zawsze potrafią znaleźć się w pobliżu tych, którzy decydują o rozdziale stanowisk, stypendiów, zamówień, nagród, tytułów, mieszkań, gabinetów, pracowni, samochodów, wczasów itp. Mają świetną orientację, gdzie stoją konfitury.
strony: [1] [2] [3]
|